sobota, 13 listopada 2010

Noc.

Jest ciemna, zimna, głęboka noc. Kolejny raz zwijam się w kłębuszek na moim łóżeczku. Przewracam z boczku na boczek i nie mogę zasnąć. Jest spokój, cisza, a mi wciąż czegoś brakuje. W ciemności pojawiają się wszystkie kocie smutki, wszystkie złe wspomnienia. Ludzie, którzy znają koty tylko z nazwy powiedzieliby, że wiercę się, bo chcę iść w świat; bo kot niby zawsze własnymi ściezkami chodzi i koniecznie potrzeba mu wolności. Brrr... Wolność... Nigdy więcej. Byłam już "wolna", tam, na tych upiornych działkach, sama, samiuteńka, zupełnie bez nikogo. Wolność jest paskudna, zimna, głodna, z jednej strony bezkresna, a z drugiej - nigdzie dla małego, chorego kota miejsca nie ma. Nie, nie! Teraz nawet jak leżę na balkonie, to cały czas sprawdzam, czy Duzi są obok, niedaleko.
Czego mi zatem brakuje? Powolutku wstaję, po cichutku, krok za kroczkiem zbliżam się do przedpokoju... Wyglądam... Czesiowi może brakować dokładnie tego samego. Może iść tam, gdzie ja i zaraz będzie kłótnia, choć ostatnio kłócimy się o wiele rzadziej. TAM jednak, do tego fantastycznego miejsca Czesio dojść mi nie pozwoli. Chyba, że śpi. Jeśli nie śpi - będzie zazdrosny. Przecież wszystkie koty świata chcą TAM być. Nawet jeśli nie znają tej malutkiej, bezpiecznej krainy, to jednak jej obraz mieszka w nich gdzieś głęboko, głęboko, i pokazuje się w snach. Strzegą go jak skarbu.
Idę sobie zatem, i idę. Krok za kroczkiem po miękkim dywanie. Ciekawe, czy zamknął drzwi. Nie! On jest mądry i kochany, nie zamyka drzwi, bo wie, że samotny kot może chcieć sobie przywędrować. Mmmm, już czuję to ciepło, ten zapach. Dotarłam. Hop! Obudzi się? Może troszkę... Tylko na tyle, by objąć mnie ramieniem i mocno przytulić. A nie mówiłam? Obejmuje, przytula, gładzi po główce. Tak, teraz jest dobrze... Oj, jak ciepło, jak bezpiecznie. Zamykam oczka, słyszę jak puka jego serce... To mnie usypia. Zamruczę mu w zamian. Niech wie, że zasypia przy nim malutkie, bezbronne stworzonko, które swoją obecnością uczynił absolutnie szczęśliwym.

Kocham Cię, Piotrusiu.