Wieczór. Burza. Wpadamy z Dużym ze spaceru, szybki prysznic, zmiana ubrań. Następnie każde z nas siada do swojego hobby. Ja postanawiam odkurzyć nieco profil na fejsie, Duży postanawia coś tam... Minuty mijają. Czesio się drze.
Sprawdzam kuwetę, sprawdzam miseczki. Sytuacja wydaje się być opanowana, więc rzuciwszy kilka zdawkowych uwag w kierunku rozczarowanego pyzola, wracam do roboty. Czesio - obarczywszy mnie spojrzeniem iście kamiennym - nadal, konsekwentnie się drze, wpatrzony w przestrzeń i ewidentnie analizujący stopień własnego rozżalenia.
Minuty mijają, robię kolację, smażę kiełbaski - Czesio się drze.
Postanawiam już nawet nie wnikać, o co mu chodzi. Drze się od niemal 10 lat, widać tak ma i kwita.
Jem. Czesio nadal piłuje.
Czytam. Czesio drąży.
Wreszcie - milknie na chwilę, a ja słyszę... skrobanie.
I zastygam z kiełbaską na widelcu.
Wołam Dużego. A ponieważ w obecności serwisanta sprzęt zawsze działa bez zarzutu - to, co skrobało, ucichło jak nożem uciął.
Sprawdzam zatem "okienko życia".
Okienko życia to pół metra odsłoniętej szyby balkonowej, tak - wiecie - od podłogi. Gdy leje deszcz, a Boluś zapałęta się na balkonie między kołami od roweru a krzakami pomidorów, to człowiek balkon zamknie, nie wiedząc, że na deszczu pozostaje istota żywa, choć niekoniecznie rozumna. Istocie takiej pozostaje wówczas zapukać w okienko życia i - voila! Jest uratowana. Swego czasu nie mieliśmy okienka życia i taki na przykład Joż spędził ma... - ekhem, nie, nie "majową" - ale marcową noc na dworze. Tak, tak, to przed zimną Zośką.
Niemniej jednak, tym razem okienko pozostawało puste, coś skrobało, a Czesio się NIE darł.
Zaczęły za to podskakiwać drzwi od szafy i gdy je otworzyłam, oczom zebranych ukazał się wielce zdegustowany Joż, którego Czesio natychmiast otoczył opieką i skargą: - Mówiłem, mówiłem, ale znowu mnie nie słuchała!
Trzeba tu oddać sprawiedliwość Czesławkowi, który darł się zawsze, ilekroć zamknęliśmy balkon z kotem nań. Zanim bowiem puchata gawiedź załapała, o co biega z okienkiem życia, też minęło sporo czasu. Dziś powiedzieć mogę jedno: nie rozumiem zamieszania z tym Bolkiem w szafie. Też mam Bolka, mam Joża. I co? Latam z tego powodu do IPN, tworząc historyczne zawirowania? No przecież nie. A mogłabym...
Mirmiłowo
środa, 6 lipca 2016
niedziela, 2 sierpnia 2015
No risk, no fun ;)
- Ale dlaczego nie mogę? Dlaczego mi nie pozwalasz? Ja tylko zerknę, nic nie zrobię złego. Wiesz, no risk, no fun. Tylko sobie spojrzę, o tak, grzeczniuteńko, widzisz jaki jestem wzorowy?
Mówisz, że farba olejna jest niedobra? A skąd wiesz, skoro nie próbowałaś? Dlaczego ślady ślicznych, białych stópek na filetowym kocu ci się nie podobają? Przecież lubisz połączenie bieli i fioletu... Nie uważasz, że biały kotek byłby miłą odmianą? Jestem gotów się poświęcić.
Ooooj, nie panikuj. Ten blat spadł przecież tuż obok mnie. Obok, mówię. Nie, nie zgruchotał mnie na amen. Serio, serio - mam kręgosłup w całości i dzwonienie na ostry dyżur jest bezzasadne. W tej chwili bezzasadne, bo oczywiście nie wiadomo, co przyszłość nam szykuje. Ale popatrz... Coś mi się przykleiło do łapki. Tfu! Paskudztwo, obrzydlistwo. Teraz trzeba acetonem? To takie dobre jak ocet? Aaa, nie piłaś? To może będzie nawet jeszcze smaczniejsze! Tak, też uważam, że ta bazylia wybitnie ładnie rośnie. A żebyś wiedziała jaka jest pyszna!
A to co? Mlesio?? Jakieś takie wodniste... Pewnie znów kupiłaś chude. Aaa, nie mlesio. Substancja gruntująca. Nie, nie desperuj. J e s z c z e się nie napiłem, choć - przyznam - byłem bliski.
Daj, ja wejdę i sprawdzę, czy już wyschło. Nie mogę? Łapki sobie później sam umyję. Że się zatruję - przesada. Ja się nigdy i niczym nie jestem w stanie zatruć. Popatrz, nawet ta pelargonia mi nie zaszkodziła, ani kawałeczek świerczka z błotem, ani w ogóle nic.
Nie, nie kończ tego remontu. Będzie bardzo smutno. Ja, na twoim miejscu, rozpocząłbym teraz gruntowne odnawianie całego mieszkania, choć przyznam, że plac budowy na balkonie jest przyjemniejszy. Nie, nie musiałabyś mnie nigdzie zamykać, ani wywozić do cioci. Towarzyszyłbym ci wiernie. Bo sama rozumiesz, no risk, no fun.
Mówisz, że farba olejna jest niedobra? A skąd wiesz, skoro nie próbowałaś? Dlaczego ślady ślicznych, białych stópek na filetowym kocu ci się nie podobają? Przecież lubisz połączenie bieli i fioletu... Nie uważasz, że biały kotek byłby miłą odmianą? Jestem gotów się poświęcić.
Ooooj, nie panikuj. Ten blat spadł przecież tuż obok mnie. Obok, mówię. Nie, nie zgruchotał mnie na amen. Serio, serio - mam kręgosłup w całości i dzwonienie na ostry dyżur jest bezzasadne. W tej chwili bezzasadne, bo oczywiście nie wiadomo, co przyszłość nam szykuje. Ale popatrz... Coś mi się przykleiło do łapki. Tfu! Paskudztwo, obrzydlistwo. Teraz trzeba acetonem? To takie dobre jak ocet? Aaa, nie piłaś? To może będzie nawet jeszcze smaczniejsze! Tak, też uważam, że ta bazylia wybitnie ładnie rośnie. A żebyś wiedziała jaka jest pyszna!
A to co? Mlesio?? Jakieś takie wodniste... Pewnie znów kupiłaś chude. Aaa, nie mlesio. Substancja gruntująca. Nie, nie desperuj. J e s z c z e się nie napiłem, choć - przyznam - byłem bliski.
Daj, ja wejdę i sprawdzę, czy już wyschło. Nie mogę? Łapki sobie później sam umyję. Że się zatruję - przesada. Ja się nigdy i niczym nie jestem w stanie zatruć. Popatrz, nawet ta pelargonia mi nie zaszkodziła, ani kawałeczek świerczka z błotem, ani w ogóle nic.
Nie, nie kończ tego remontu. Będzie bardzo smutno. Ja, na twoim miejscu, rozpocząłbym teraz gruntowne odnawianie całego mieszkania, choć przyznam, że plac budowy na balkonie jest przyjemniejszy. Nie, nie musiałabyś mnie nigdzie zamykać, ani wywozić do cioci. Towarzyszyłbym ci wiernie. Bo sama rozumiesz, no risk, no fun.
****
Tymczasem Czesławek się nie poddaje... Dorwie ją, gdy tylko opracuje strategię...
A czy ty wierzysz, że ona będzie m o j a ?!
sobota, 1 sierpnia 2015
Dostaliśmy prezent! :)
W miniony czwartek w Mirmiłowie
zawrzało. Niebiescy i Bolutek dostali bowiem najprawdziwszą
korespondencję. I to jaką! Jak na świętego Mikołaja: prezent wraz z listem. Przemiła niespodzianka pochodziła
ze sklepu Nasze Zoo i wzbudziła radość niesłabnącą od dwóch
dni!
Bolusiński jak zwykle pierwszy
przystąpił do zdefiniowania zawartości paczki, ale szybko okazało
się, że sam nie jest w stanie udźwignąć takiego emocjonalnego
balastu.
Jedynym, na którym prezent nie zrobił
początkowo żadnego wrażenia, był Miś. Cała reszta czworonożnych
adresatów najpierw zamarła nad dziwnym krążkiem, a potem się
zaczęło...
- Stary, widzisz, tam coś jest!!
- Ale się nie da wyciągnąć...
- Czekaj, daj, ja spróbuję...
- A w tubę chcesz? Dawaj, moja kolej!!
- Co wy wiecie o polowaniu! Rozejść się, smarkacze!!
- Widzisz! Widzisz! Też nie potrafisz!!
W zabawce, podarowanej Mirmiłowianom,
ukryta jest myszka, która wiruje popchnięta kocią łapką,
doprowadzając puchatych myśliwych do białej gorączki. Oczywiście,
wyjąć myszki nie sposób. Zabawka skonstruowana jest wyjątkowo
zmyślnie, a co najciekawsze – prowokuje koty do wspólnej zabawy,
bo gdy jeden popycha mysią ofiarę, reszta próbuje ją złapać.
Wspólny wróg jednoczy i mamy kocią integrację na całego. Oj,
dawno nie widziałam w Mirmiłowie takiej imprezy. Leniwy Czesławek
bawił się ze smarkaczami aż miło.
Harce trwały calutki wieczór,
doprowadzając mysz do niemal całkowitego wyłysienia i utraty
ogona. Gdybym mogła zasugerować coś twórcom tego krążka,
napisałabym, że myszka powinna być raczej z filcu i mieć
zdecydowanie mocniej przyklejony ogon. Pomysł zabawki jest
bezbłędny, kot dostaje przy niej lekkiego obłędu i dlatego mysz
winna być pancerna.
Po zabawie trzej muszkieterowie
(czwarty konsekwentnie spał), degustowali przysmaczki, które
również im podesłano.
- Oooo, a to co??
Na szczególne uznanie zasłużyły sobie suszone fileciki z kurczaka, które byłam zmuszona podać już
następnego ranka, o wschodzie słońca, gdy tylko panowie uznali, że
będą śniadać i przydałaby im się malutka przystawka. Niestety, nie udało się zrobić filecikom fotki, taki był tłok przy miseczkach. Cóż, wierzcie mi na słowo - wyglądają jak carpaccio. Cyknęłam za to zdjęcie filecików z kaczki. Kiedy ja sama jadłam ostatnio kaczkę??
Po degustacjach – ku mojemu
zdziwieniu – zabawka ponownie wróciła do łask i skrajnie wyczerpała Bolutka. Dochodziło do reakcji i poczynań skrajnych, typu: chwytanie zabawki w ząbki, potrząsanie i ... warczenie. Boluś w furii zachowywał się jak zirytowany psiak. No bo już tę myszę miał, a ona znów mu dała dyla!!!
Absolutnie
wyjątkową zaletą krążka jest to, że Czesławek nie mógł go
porwać i swoim zwyczajem schować za szafą, choć ten akurat fakt
zdecydowanie mniej zachwycał nas w nocy. Bolutek uznał bowiem, że
każda pora jest dobra na zabawę i tarzał się z krążkiem po
panelach, zaszczepiając w naszej rozespanej świadomości
przekonanie, że oto przez duży pokój przejeżdża kulejący
tramwaj.
Postępował metodycznie, zawsze rozpoczynając od wnikliwej obserwacji ofiary...
Wieczorkiem do zabawy przyłączył się także Miś, ostrzyżony celem łatwiejszego znoszenia nieludzkich upałów.
Pozostaje nam bardzo, bardzo serdecznie
podziękować sklepowi Nasze Zoo. Boluś, wyrzucony kiedyś na śmietnik, przypomina przy okazji,
że...
...i razem z Czesiem namawia do
otwartej reklamy zabaweczki, w czym z przyjemnością im pomagam.
Obiecuję też, że dziś lub jutro pojawi się filmik z bolutkowych harców.
czwartek, 14 maja 2015
Mirmiłowo w prasie.
Kochani, zawiadamiam późno, ale nie ZA późno. Jeśli chcecie mieć namacalny kawałek Mirmiłowa na pamiątkę, zachęcam Was całym sercem do nabycia majowych "Kocich Spraw". Jest tam wywiad z moją skromną osobą oraz zdjęcia futrząt. Kupujcie, bo biorąc pod uwagę poczynania Bolutka, opisane w poście poniżej, nie wiem, jak długo dane mi jeszcze błąkać się po tym łez padole.
Kot morderca.
Bolusiński próbuje mnie zabić. To rzecz dowiedziona. Dziś po raz drugi dokonał zamachu na moje życie ze skutkiem, na szczęście, nieudanym.
Pierwszy raz nastąpił kilka tygodni temu, kiedy to siedziałam sobie na fotelu, pod regałem z książkami i doceniając błogi spokój - tonęłam w lekturze. Bawiący się w okolicy moich pleców Bolutek postanowił nagle dokonać rzeczy niemal niemożliwej i -
nie straciwszy na namyśle niepotrzebnym czasu wiele,
bo on rzadko kiedy myśli, ale za to chyży w dziele -
odbił się od podłogi, celem ulokowania swej pręgowanej osoby na regale pod sufitem.
Czy wyskok był za słaby, czy trajektoria lotu została wadliwie obliczona, dość powiedzieć, że Bolusiński wystartował, wzleciał i... nie doleciał.
Mignęły w powietrzu białe skarpetki, rozległ się rozpaczliwy miauk, a potem nastąpił przeraźliwy huk, blok zadygotał, ziemia jęknęła, a dobrostan zgromadzony na regale runął w dół, prosto na mnie.
Na mojej głowie i ramionach lądowały, od najwyższych półek począwszy: książki, ciężka mosiężna latarenka, kubek, czasopisma i mnóstwo innych rzeczy, na końcu których, rozpaczliwie uczepiony, znajdował się nieszczęsny futrzany lotnik. JEMU oczywiście nie stało się kompletnie nic (poza tym, że posiusiał się ze strachu), ja zaś kilka dni nosiłam guza, otarcia i siniaki.
Wybaczyłam. Boluś tak ma, że gdy spada, chwyta się dosłownie wszystkiego i powoduje totalną demolkę. Można było się przyzwyczaić. Dziś jednak postanowił ... porazić mnie prądem.
I wylał moją kawę na podłączony do prądu przedłużacz oraz podpięte do niego telefony i tablet. Sprzętowi, na szczęście, nic się nie stało (leżał w pewnej odległości od zalanego przedłużacza i brązowe tsunami go ominęło), niemniej jednak musiałam się solidnie napocić, by odłączyć kable od zalanych po dziurki w nosie kontaktów.
Co Bolutek wymyśli kolejnym razem? Zechce mnie ugotować, skoro smażenie się nie udało??
Dotąd marzyłam o wannie. Dziś - definitywnie mi przeszło. Jestem bowiem przekonana, że kot morderca znalazłby niezawodny sposób, by wrzucić mi do kąpieli na przykład włączoną suszarkę.
Pierwszy raz nastąpił kilka tygodni temu, kiedy to siedziałam sobie na fotelu, pod regałem z książkami i doceniając błogi spokój - tonęłam w lekturze. Bawiący się w okolicy moich pleców Bolutek postanowił nagle dokonać rzeczy niemal niemożliwej i -
nie straciwszy na namyśle niepotrzebnym czasu wiele,
bo on rzadko kiedy myśli, ale za to chyży w dziele -
odbił się od podłogi, celem ulokowania swej pręgowanej osoby na regale pod sufitem.
Czy wyskok był za słaby, czy trajektoria lotu została wadliwie obliczona, dość powiedzieć, że Bolusiński wystartował, wzleciał i... nie doleciał.
Mignęły w powietrzu białe skarpetki, rozległ się rozpaczliwy miauk, a potem nastąpił przeraźliwy huk, blok zadygotał, ziemia jęknęła, a dobrostan zgromadzony na regale runął w dół, prosto na mnie.
Na mojej głowie i ramionach lądowały, od najwyższych półek począwszy: książki, ciężka mosiężna latarenka, kubek, czasopisma i mnóstwo innych rzeczy, na końcu których, rozpaczliwie uczepiony, znajdował się nieszczęsny futrzany lotnik. JEMU oczywiście nie stało się kompletnie nic (poza tym, że posiusiał się ze strachu), ja zaś kilka dni nosiłam guza, otarcia i siniaki.
Wybaczyłam. Boluś tak ma, że gdy spada, chwyta się dosłownie wszystkiego i powoduje totalną demolkę. Można było się przyzwyczaić. Dziś jednak postanowił ... porazić mnie prądem.
I wylał moją kawę na podłączony do prądu przedłużacz oraz podpięte do niego telefony i tablet. Sprzętowi, na szczęście, nic się nie stało (leżał w pewnej odległości od zalanego przedłużacza i brązowe tsunami go ominęło), niemniej jednak musiałam się solidnie napocić, by odłączyć kable od zalanych po dziurki w nosie kontaktów.
Co Bolutek wymyśli kolejnym razem? Zechce mnie ugotować, skoro smażenie się nie udało??
Dotąd marzyłam o wannie. Dziś - definitywnie mi przeszło. Jestem bowiem przekonana, że kot morderca znalazłby niezawodny sposób, by wrzucić mi do kąpieli na przykład włączoną suszarkę.
piątek, 13 lutego 2015
Nie śpi, nie pije, a biega i żyje...
- Wypiłeś mi kawę - skonstatowałam tonem nieznoszącym sprzeciwu, patrząc oskarżycielsko na męża.
- Bzdury. Nie ruszam twojej kawy. Niedobrze mi po kawie.
- To tylko taka przykrywka. Mój dziadek też tak mawiał, wypijając kawę mojej babci. Powiedz, że chcesz, to ci po prostu zrobię, a nie tak chyłkiem...
- Nie pijam twojej kawy, kobieto. Za to ty gwizdnęłaś mi mój soczek. Budzę się w nocy, a tu nie ma.
- Co za pomysł przedziwny! Zgagę mam od tych soczków. Nie ruszam twoich napojów.
- ... i rumianek. Też mi wypiłaś rumianek.
- No nieeee! Nienawidzę rumianku. Jak pragnę zdrowia. Pijam pokrzywę. Wiesz przecież. Rumianek jest obrzydliwy. O, właśnie, gdzie jest moja pokrzywa?? Wypiłeś! W ramach przeprosin, zrób mi nową kawę. Kurczę, nie wiem, no naprawdę nie pamiętam, kiedy wypiłam tę poranną...
- Daj kubeczek, to ci umyję.
- Eeee, wiesz, nie trzeba. Najwidoczniej już go myłam. Jest czyściuteńki. Ty, słuchaj, ja mam chyba zaniki pamięci, starzeję się, czy co...? Nie pamiętam, kiedy piłam kawę, nie pamiętam mycia kubka... Nie jest dobrze.
- Gorzej, nie pamiętasz, kiedy wypiłaś mi colę.
- Nie pijam coli. Jestem na permanentnej diecie.
- No proszę, nie pamiętasz też, że najwidoczniej zrezygnowałaś z diety.
...
- Dlaczego, wstawiając naczynia do zlewu nie zalewasz ich wodą? Jak ja mam teraz umyć ten talerzyk?
- Zalewam! Zawsze zalewam, teraz też zalałem.
- Nie zalałeś, nie ma oni kropli. Wszystko przyschło. No sam zobacz.
- Kurczę, głowę bym dał, że zalałem...
...
- Obudź się, obudź! Słyszysz?? Coś K.A.P.I.E !
- Dach przecieka?
- Nie wiem, ale tak dziwnie to kapie. Właściwie, posłuchaj, to nie kapie, a CHLIPIE. O, przestało. Chyba się przesłyszałam.
...
- Wypiłeś mi moje wapno.
- Nie piłem. Zapomniałaś sobie zrobić.
...
- Wypiłaś mi wodę!
- Bzdury, mam swoją. Najwidoczniej wcale sobie nie nalałeś.
...
- Czemu ten kot tyle sika? Zapalenie pęcherza może ma?
...
- Gdzie jest woda po rybie?? Ta brudna.
- A gdzie ta z sodą, w której moczyłam obrączkę?!
...
- Patrz, znowu leci siku. Przecież on prawie nic nie pije... Ty, zauważyłeś żeby on w ogóle podchodził do miseczki? Martwię się. Nie pije, a sika. Nawet z fontanny pić nie chce.
- Czekaj, powiedz to jeszcze raz. Czego on nie robi?? Nie.. pi... pije !?!
- Boluś! Jasny gwincie! Co teraz? Czy woda z lekko przypalonym olejem może mu zaszkodzić? Co nam jeszcze wyparowało lub tajemniczo wyschło? Myśl! Cola, kefir, wapno, woda z sodą, pokrzywa, skrzyp, silny earl grey, mleczny oolung, Bolutku, kochany, czy ciebie bardzo boli brzuś? Pokaż brzuszek, skarbeczku. Piwo, wino, białe, czerwone, wymiotował?! Skąd. Co tu jeszcze na wierzchu stało w trakcie ostatnich tygodni? Herbata wiśniowa, sok z czarnej porzeczki, syrop imbirowy... Rosół, barszcz, pomidorówka, woda po ziemniakach... Śmietana, jogurt, mleko, olej po śledziach i woda po ogórkach...
- Ale to jeszcze nie powód do histerii - wtrącił Bolusiński, sadowiąc się zgrabnie w zlewie, w nadziei otrzymania nowych napitków. - Szczerze powiedziawszy niedobrze zrobiło mi się wyłącznie po mieszance oliwy z twoją maską do włosów. Tylko przez chwileczkę, podkreślam. Przez momencik. A przecież mogło być gorzej. Płyn akumulatorowy, nafta, bim... No nie patrz tak. Przecież wiem, że nie macie. Żałujesz kotu odrobiny płynów? Zero wdzięczności. Czyżbyś zapomniała, z czyjego powodu miałaś ostatnio tak wypucowaną ulubioną filiżankę?
- Idzie ktoś??
- Nie? No to chlup!
- Bzdury. Nie ruszam twojej kawy. Niedobrze mi po kawie.
- To tylko taka przykrywka. Mój dziadek też tak mawiał, wypijając kawę mojej babci. Powiedz, że chcesz, to ci po prostu zrobię, a nie tak chyłkiem...
- Nie pijam twojej kawy, kobieto. Za to ty gwizdnęłaś mi mój soczek. Budzę się w nocy, a tu nie ma.
- Co za pomysł przedziwny! Zgagę mam od tych soczków. Nie ruszam twoich napojów.
- ... i rumianek. Też mi wypiłaś rumianek.
- No nieeee! Nienawidzę rumianku. Jak pragnę zdrowia. Pijam pokrzywę. Wiesz przecież. Rumianek jest obrzydliwy. O, właśnie, gdzie jest moja pokrzywa?? Wypiłeś! W ramach przeprosin, zrób mi nową kawę. Kurczę, nie wiem, no naprawdę nie pamiętam, kiedy wypiłam tę poranną...
- Daj kubeczek, to ci umyję.
- Eeee, wiesz, nie trzeba. Najwidoczniej już go myłam. Jest czyściuteńki. Ty, słuchaj, ja mam chyba zaniki pamięci, starzeję się, czy co...? Nie pamiętam, kiedy piłam kawę, nie pamiętam mycia kubka... Nie jest dobrze.
- Gorzej, nie pamiętasz, kiedy wypiłaś mi colę.
- Nie pijam coli. Jestem na permanentnej diecie.
- No proszę, nie pamiętasz też, że najwidoczniej zrezygnowałaś z diety.
...
- Dlaczego, wstawiając naczynia do zlewu nie zalewasz ich wodą? Jak ja mam teraz umyć ten talerzyk?
- Zalewam! Zawsze zalewam, teraz też zalałem.
- Nie zalałeś, nie ma oni kropli. Wszystko przyschło. No sam zobacz.
- Kurczę, głowę bym dał, że zalałem...
...
- Obudź się, obudź! Słyszysz?? Coś K.A.P.I.E !
- Dach przecieka?
- Nie wiem, ale tak dziwnie to kapie. Właściwie, posłuchaj, to nie kapie, a CHLIPIE. O, przestało. Chyba się przesłyszałam.
...
- Wypiłeś mi moje wapno.
- Nie piłem. Zapomniałaś sobie zrobić.
...
- Wypiłaś mi wodę!
- Bzdury, mam swoją. Najwidoczniej wcale sobie nie nalałeś.
...
- Czemu ten kot tyle sika? Zapalenie pęcherza może ma?
...
- Gdzie jest woda po rybie?? Ta brudna.
- A gdzie ta z sodą, w której moczyłam obrączkę?!
...
- Patrz, znowu leci siku. Przecież on prawie nic nie pije... Ty, zauważyłeś żeby on w ogóle podchodził do miseczki? Martwię się. Nie pije, a sika. Nawet z fontanny pić nie chce.
- Czekaj, powiedz to jeszcze raz. Czego on nie robi?? Nie.. pi... pije !?!
- Boluś! Jasny gwincie! Co teraz? Czy woda z lekko przypalonym olejem może mu zaszkodzić? Co nam jeszcze wyparowało lub tajemniczo wyschło? Myśl! Cola, kefir, wapno, woda z sodą, pokrzywa, skrzyp, silny earl grey, mleczny oolung, Bolutku, kochany, czy ciebie bardzo boli brzuś? Pokaż brzuszek, skarbeczku. Piwo, wino, białe, czerwone, wymiotował?! Skąd. Co tu jeszcze na wierzchu stało w trakcie ostatnich tygodni? Herbata wiśniowa, sok z czarnej porzeczki, syrop imbirowy... Rosół, barszcz, pomidorówka, woda po ziemniakach... Śmietana, jogurt, mleko, olej po śledziach i woda po ogórkach...
- Ale to jeszcze nie powód do histerii - wtrącił Bolusiński, sadowiąc się zgrabnie w zlewie, w nadziei otrzymania nowych napitków. - Szczerze powiedziawszy niedobrze zrobiło mi się wyłącznie po mieszance oliwy z twoją maską do włosów. Tylko przez chwileczkę, podkreślam. Przez momencik. A przecież mogło być gorzej. Płyn akumulatorowy, nafta, bim... No nie patrz tak. Przecież wiem, że nie macie. Żałujesz kotu odrobiny płynów? Zero wdzięczności. Czyżbyś zapomniała, z czyjego powodu miałaś ostatnio tak wypucowaną ulubioną filiżankę?
- Nie? No to chlup!
czwartek, 5 lutego 2015
O czytaniu raz jeszcze :)
Czytanie
kryminału w towarzystwie kotów to zadanie dla ludzi o mocnych,
zaiste, nerwach. Urocze te stworzenia, zwykle demonstrujące
całkowitą niezależność i dumę, niekiedy postanawiają bowiem
zapałać do człowieka uczuciem.
I tak oto dziś w nocy, w godzinach bardzo późnych i mrocznych, Boluś - dostrzegłszy, że siedzę sobie z książką - postanowił mi głębię swego uczucia okazać. I gdy atmosfera wokół mnie, za sprawą dramatycznych opisów, zaczęła gęstnieć od grozy, gdy zapomniałam kim jestem, gdzie jestem i po co jestem... kotek zapałał!
... morderca czai się w sklepie - ... Boluś wtyka pyszczek w moje ucho...
... morderca przybywa do kancelarii... - ... Boluś jeździ mi ogonem przed oczami...
... morderca za sekundę zaatakuje... - ... Boluś wgniata mi pęcherz w kość ogonową...
... morderca czai się za plecami sekretarki... - ... Boluś strzela mi miłosnego baranka prosto w nos, tańczy chwilę i...
... zasypia... - odpychając się przez sen od mego żołądka
... śpi godzinę... - ... drętwieje mi dosłownie wszystko...
... śpi kolejną... - ... z niewygodny zaczyna mi się robić szaro przed oczami...
... śpi jeszcze kwadrans... - ... tracę czucie we wszystkim poza głową...
Ale oto wszelkie niewygody zaczynają blednąć, zbliżamy się bowiem do punktu kulminacyjnego powieści! Jest coraz mroczniej, coraz bardziej tajemniczo. Staram się zajmować sobą jak najmniej miejsca i nie myśleć o tych nieszczęsnych drzwiach wejściowych, które na pewno zamknęłam... Ale czy zamknięto również korytarz? Czy ta cisza nie jest podejrzana? Aż dzwoni w uszach... Czy nikogo na pewno nie ma za drzwiami? A pod fotelem?? Napięcie sięga zenitu, gdy...
... Boluś z dziko-radosnym kwikiem wyskakuje w przestrzeń, bo oto się obudził!!
Czytelnik umiera.
I tak oto dziś w nocy, w godzinach bardzo późnych i mrocznych, Boluś - dostrzegłszy, że siedzę sobie z książką - postanowił mi głębię swego uczucia okazać. I gdy atmosfera wokół mnie, za sprawą dramatycznych opisów, zaczęła gęstnieć od grozy, gdy zapomniałam kim jestem, gdzie jestem i po co jestem... kotek zapałał!
... morderca czai się w sklepie - ... Boluś wtyka pyszczek w moje ucho...
... morderca przybywa do kancelarii... - ... Boluś jeździ mi ogonem przed oczami...
... morderca za sekundę zaatakuje... - ... Boluś wgniata mi pęcherz w kość ogonową...
... morderca czai się za plecami sekretarki... - ... Boluś strzela mi miłosnego baranka prosto w nos, tańczy chwilę i...
... zasypia... - odpychając się przez sen od mego żołądka
... śpi godzinę... - ... drętwieje mi dosłownie wszystko...
... śpi kolejną... - ... z niewygodny zaczyna mi się robić szaro przed oczami...
... śpi jeszcze kwadrans... - ... tracę czucie we wszystkim poza głową...
Ale oto wszelkie niewygody zaczynają blednąć, zbliżamy się bowiem do punktu kulminacyjnego powieści! Jest coraz mroczniej, coraz bardziej tajemniczo. Staram się zajmować sobą jak najmniej miejsca i nie myśleć o tych nieszczęsnych drzwiach wejściowych, które na pewno zamknęłam... Ale czy zamknięto również korytarz? Czy ta cisza nie jest podejrzana? Aż dzwoni w uszach... Czy nikogo na pewno nie ma za drzwiami? A pod fotelem?? Napięcie sięga zenitu, gdy...
... Boluś z dziko-radosnym kwikiem wyskakuje w przestrzeń, bo oto się obudził!!
Czytelnik umiera.
Subskrybuj:
Posty (Atom)