środa, 4 lutego 2015

Zimowo :)

Dzień dobry, ach, dzień dobry! - powiedziałby zapewne Bolutek, gdyby znalazł chwilę na powitania. Świat nam zasypało, co budzi w kotach nieustające zadziwienie, a mnie romantycznie rozrzewnia. Tylko nie wspominajcie Dużemu o moim emocjonalnym porywie, bo gotów roztrząsać nieistotne szczegóły odnośnie samochodu, odśnieżania i takich tam drobiazgów.
Tymczasem zima upływa nam spokojnie, z książkami, kawą, wiecznie zajętym fotelem, do którego swych niepodważalnych praw - w kotokratycznym świecie - nie mogę jednak udowodnić. Cieszę się feriami i staram nadrobić blogowe zaległości, chociaż taki Boluś na przykład istoty ferii nie rozumie...

- Wstawaj, no wstawaj!! O borze szumiący, spóźnisz się!!! Jest już 4.15. Guzik tam - 14.16!! Jak ten czas zasuwa, mówię ci pędzi na złamanie karku! Wstawaj!!! - Bolusiński tańcuje po kołdrze, po głowie Dużego, mimo iż ten leży prawie martwy, powalony grypą, przy której dżuma to małe miki.
- Bolutku, dopiero skończyłam czytać... - jęczę, wcale nie mijając się z prawdą. Ze "Starego Ekspresu Patagońskiego" wysiadłam wszak o 3.55. Dwadzieścia minut snu to jednak niewiele.
Przyciskam zatem chudy kark futrzastego budzika do kołdry, zniewalam ramieniem, walka jest krótka, a pręgowana ofiara woli umknąć w popłochu niż narazić się na atak mej rozespanej czułości. Jest spokój, jest sen, są ferie, jest moc!

Dzień mija błogo. Kilka wcześniejszych dni poświęciłam na rozwijanie nowej pasji i udoskonalam blog książkowy. Mirmiłowo też udoskonalałam. Remonty trwały i trwały, czytelnicy wchodzili w różnych stadiach tegoż trwania i zapewne uciekali, by długo nie wrócić. Gdy nieco ochłonęłam po tym szaleństwie i zdecydowałam się na przejrzysty szablon, czytacze uprzejmie zauważyli, że po staremu było lepiej. Duży również spojrzał na moje dzieło i wycofał się w głąb siebie z lodowatym: ależ rób, co chcesz.
Pokornie wróciłam do początków. Do źródeł. Z rozczuleniem wielkim odnalazłam też w czeluściach internetowych nasze konkursowe zmagania. Obudził się we mnie sentyment. Jeśli będę pisać w miarę regularnie, może znów wystawimy puchatych do blogowego konkursu??

Ty się lepiej zajmij kontrolnymi badaniami, teraz, kiedy masz sporo czasu - ustaliłam rozsądnie sama z sobą, biorąc książkę i ruszając do sypialni. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ucichły tym samym biadolenia Czesia. Musicie bowiem wiedzieć, że akcja, która toczy się ostatnio w Mirmiłowie ma podkład muzyczny, a my całymi sobą staramy się do niego przywyknąć. Wyłączyć się bowiem nie da. To znaczy da, ale radykalnie i ktoś mógłby na nas słusznie donieść do odpowiednich służb. Częstotliwość owej ścieżki dźwiękowej może być określona mianem upierdliwie wysokiej, a charakter - depresyjnym i zgoła delirycznym.

Otóż Czesio wie, że są ferie. Czesio kocha czytać. Wróć - Czesio kocha jak Duża czyta, a on leży obok i ma miziane uszka oraz pychol. Czesio nie pojmuje, jak można rezygnować z jego upajającego towarzystwa i siedzieć przed komputerem, Czesio się sprzeciwia, Czesia dopada głębokie rozczarowanie i poczucie odrzucenia, a co za tym idzie ból istnienia, Weltschmerz, depresja, melancholia, burza i napór oraz poczucie, iż wszystko jest marnością nad marnościami. By dać wyraz swoim mrocznym i przytłaczającym poglądom, Czesław przez kilka godzin marudzi, narzeka, rozpacza, mamlasi, jęczy, gdera, poddaje w wątpliwość, analizuje w przygnębieniu, rozważa w smutku, docieka i drąży, a ja mam przed oczami czerwoną mgłę, trzęsą mi się ręce i kurczowo zaciskają szczęki. Wreszcie biorę książkę i idę. Atmosfera zaczyna panować iście sielankowa.
Ja czytam książkę, pyzaty terrorysta czyta e-book i jest dobrze. Godziny płyną, Mirmiłowo zasypia.


Gdy słońce przedziera się przez rolety i otula naszą sielskość swym zimowym światłem, budzę się z poczuciem, że jednak coś przegapiłam. Badania! - prostuję się natychmiast. Znów nie pojechałam! Zapomniałam nastawić budzik! Kruca bomba...
Ale, ale... Coś tu nie gra...

- Boluuuuuusiński!!! Gadzino! Dlaczego mnie nie obudziłeś!? Dlaczego akurat dziś postanowiłeś spać jak zarżnięty?!
- Moja droga... - Boluś wkracza na łóżko z miną bogini Bastet – Czy to nie ty apelowałaś wczoraj rozpaczliwie, bym zaprzestał wykonywania moich obowiązków, bo masz ferie??

_____________________

Kochani, stale i wciąż - odczuwając misję krzewienia czytelnictwa - zapraszam na całkowicie odświeżony, bardziej przejrzysty i nowoczesny BLOG KSIĄŻKOWY!!
Pomóżcie, proszę, troszkę go rozkręcić, bo dotąd niewiele się działo. Udostępniajcie, linkujcie, aby książka trafiała pod strzechy! 

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Troszkę fotek.

Zanim przejdę do relacji nieco bardziej aktualnych, chciałam się z wiernymi czytelnikami podzielić garścią zdjęć, by udokumentować nasz półtoraroczny pobyt w nowym miejscu.
Tak oto wyglądał pręgowany nieszczęśnik w dwa dni po operacji. Nie wiedzieć czemu lubił leżeć w kuwecie i mieć nóżkę opartą niczym na wyciągu. Pod takim dziwnym kątem.


Tu zaczął "chodzić". Chciałabym rzec: "chodzić powolutku", ale chodzenie pacjenta odbywało się tak, że podkasywał pod siebie cały ten czerwony, sztywny konstrukt i zasuwał na trzech łapkach jak burza.



Prawdziwy dramat zaczął się po zdjęciu opatrunku. Bolusiński bowiem nie mógł wychodzić WCALE. Bardzo był smutny. Tragizmu dodawał kołnierz, zapobiegający degustacji szwów.


Wierny przyjaciel Miś odwiedzał Bolutka w myśl zasady "Więźniów nawiedzać, chorych pocieszać" i czuł się wyjątkowo szlachetnie. Misio tracił rezon, gdy Bolutek pomykał z opatrunkiem po mieszkaniu, śmiertelnie się bowiem tegoż opatrunku obawiał.


Dziś Boluś czuje się zadziwiająco dobrze. I nie rezygnuje z ulubionych rozrywek.






wtorek, 12 sierpnia 2014

O Misiu, który stał się Ślonzokiem.

Przeprowadziliśmy się na Śląsk. Całą rodziną.
Nie wspomnę nawet o tym, że wpierw - nieludzko zmęczeni - załadowaliśmy caluśki nasz dobytek na ciężarówkę pewnych miłych panów i wysłaliśmy ją w świat bez żadnego pokwitowania... Nie napiszę, że zostałam jedynie w kapciach, koszulce i spodniach bojówkach, przepasanych sznurkiem, szpagatem, bo i paski pojechały... Nie nadmienię, że panowie (z naszym dobytkiem, pralką, lodówką, kuchenką, komputerami, telewizorem) zaczęli się spóźniać, gdy oczekiwaliśmy ich w miejscu przeznaczenia i miałam już wizję, że moim przeznaczeniem będzie życie nędzarki... Nie podejmę tematu samochodu rozkraczonego na autostradzie w środku nocy... Przemilczę deskę, która zaatakowała Dużego, tak, że pobyt na Śląsku rozpoczął od wizyty w szpitalu... (Ja naprawdę nie sądziłam, że w człowieku jest tyle krwi, którą czułam się w obowiązku sama zatamować). Pominę te - z pewnością sensacyjne szczegóły - i skupię się na przeprowadzaniu kotów.

Pola była chora. Po naszej przeprowadzce żyła jeszcze ponad pół roku pod opieką moich teściów. Potem odeszła, szczęśliwa i spokojna. Na Śląsk jechaliśmy zatem z czterema bambaryłami: Czesiem, Jożem, Misiem i Bolem. Zgromadzeni w czterech transporterach, ustawieni jeden na drugim, jechali osobówką, grzeczni jak aniołki. Przez sześć godzin (oczywiście, zepsuł nam się po drodze samochód) nie usłyszeliśmy słowa skargi. Nawet piśnięcia. Nie wiedzieliśmy wówczas, że za rozkoszny spokój przyjdzie nam straszliwie zapłacić.

Koty przybyły do mieszkania, w którym wszystko było już gotowe do rozpoczęcia nowego, szczęśliwego bytu. Miały swoje meble, drapak, łóżeczka. Wyszły z transporterków, obwąchały wszystko i ruszyły na poszukiwania swoich miejsc. Wieczór mijał sielsko, dopóki nie pogasły wszystkie światła. Wtedy bowiem Miś... zaczął się D.R.Z.E.Ć. Tej nocy, najdłuższej w moim życiu, nie zapomnę póki istnieć będę. Nigdy nie przypuszczałam, że z kota może się wydobywać taki wyjący, upiorny dźwięk. Miś zawodził jak syrena, straszliwie, tragicznie, niepomny na to, że wokół mam sąsiadów, z którymi będę zmuszona żyć jeszcze długie lata. Miś się gubił (w malusim, dwupokojowym mieszkanku), Miś tęsknił, Miś nie rozumiał, Miś!! Chciał!! Do!!! Domku!!! A domek odległy o 350 km... Co więcej - domek oddany, nienależący już ani do Misia, ani do nas. Nosiłam, tuliłam, uspokajałam, wtykałam w rozdarty dziób smakołyki - nie pomagało nic. Ani drzwi otwarte, ani zamknięte. Wreszcie, w środku nocy, zaczęliśmy przesuwać meble, wierząc, iż czynimy to po cichu, by układ choć trochę przypominał Misiowi niegdysiejszą naszą sypialnię. Nic nie pomogło.

Gdy pierwsze promienie słońca ochoczo wdarły się do naszego gniazdka (a mieszkanie mamy ślicznie usytuowane, z oknami na wschód), wydobyły z ciemności nasze sino-koperkowe, zdruzgotane oblicza, naszą rozpacz i bezradność w oczach, słowem - ślady naszej całonocnej walki. Słoneczko otuliło też Misia, który wreszcie zasnął, a obudził się... Ślonzokiem. Prawdziwym. Górnikiem z dziada pradziada, o niekwestionowanym pochodzeniu. I nigdy, przenigdy nie dał nam już odczuć, że pochodzi z innych miejsc.

(W wolnej chwili wstawię Wam więcej fotek. Dziękuję, że jesteście i o nas pamiętacie. Jestem zszokowana skokiem statystyk, ilością gości oraz faktem, że pamiętaliście o nas nawet wtedy, gdy nie pisałam. Moim marzeniem, przyznaję szczerze, jest rozkręcić teraz w podobny sposób blog o książkach. Zapraszam czytaczy.)

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Na ratunek...

Boluś jest smutny. Smutny, rozwleczony po łazienkowej podłodze i płaski niczym naleśnik. Obie łapki Bolusińskiego tkwią żałośnie pod pralką.
- Co jest? - pytam.
- Myyyyyszka wpadła... Wyjmij.
Zaglądam. Myszki pod pralką nie ma.
- Nie ma - oznajmiam.
- Jest. No nie widzisz?? Tam, daleko. No wyjmij, noooo...

"A w dali się myszka bieli..." - nucę sobie i myślę, jak ulżyć Bolutkowi w strapieniu. Próbuję ręką - nie sięgnę. Latarka? - zepsuta, muszę gmerać na oślep. Rozpłaszczam się na podłodze niegorzej niż sam Bolusiński. Gorrrrrąco. Dyszę i sapię. Rozsypany wokół kuwety żwirek sprawia, że wyglądam i czuję się jak panierowany krokiet. Pralki nie ruszę. Co tu robić, jak pragnę zdrowia. Wzrok Bolusińskiego przypomina spojrzenie skrzywdzonego jelonka Bambi.
- Masz?? No miej... Co ja zrobię bez mojej JEDYNEJ mysi?
- Nie dramatyzuj, masz jeszcze dwieście innych.
- Ale ja chcę tę, tę właśnie, najukochańszą, najlepszą...

Boluś drobi wokół mojej rozpłaszczonej osoby jak tancereczka, a ja zaczynam traktować rzecz całą ambicjonalnie. W oczkach Bolusia widnieje wyrzut.

- Jesteś człowiekiem, zróbże coś! Ona się D.U.S.I.

Próbuję kijem od szczotki, ale krzywa podłoga sprawia, że kij z jednej strony wchodzi, ale klinuje się z drugiej, jakiś milimetr od duszącej się delikwentki. Boluś drobi. Czas mija. Gorrrrąco. Kot nie odpuści, ja też nie. No żeby człowiek, rzekomo wykształcony, nie potrafił myszy spod pralki wyjąć? Absurd. Potrzebuję czegoś nieco dłuższego i cienkiego... Szczoteczka do zębów Dużego powinna się nadać... Za krótka. Wyjmuję przy jej pomocy jedynie kłąb kurzu, zagubione frotki do włosów i parę spinek.

- Maaaaasz???
- Nie mam, nie poganiajże mnie! Myślę...
- Kiepsko ci idzie. Ona U.M.I.E.R.A.
- Wiem!! Bolusiński! Wiem! Kijek od storczyków będzie idealny.

Lecę, pozbawiam kwiatka podpórki i z miną bohatera wydobywam mysz. Trzymam ją niczym róg obfitości i - oczekuję jakiegokolwiek wyrazu uznania. Błysku radości, czy coś!

- Boluś... Mam myszkę! Mam! Zobacz! Kici-kici!

- Eeee? A na co mi myszka!? Mam takich dwieście. Ten kijek od storczyków to jest zajefajny!!

piątek, 22 lutego 2013

Dzisiaj sobie pośpię...

Dla typowej sowy, czyli osoby, która świetnie funkcjonuje nocą, zaś snem sprawiedliwego przesypia świty i przedpołudnia, każdy dzień jest walką. Świat został podporządkowany narwanym skowronkom, sowa musi się w nim odnaleźć, o każdej dobie niewoląc własną naturę i dlatego - choć kocha swoją pracę, kocha naprawdę - pragnie wolnych dni jak kania dżdżu. Nie, aby spełniać w tym czasie jakieś wysoce szlachetne cele. Nie. Sowa całkowicie prostacko i absolutnie nieszlachetnie chce się wyspać.
Niektóre sowy popełniają jeszcze ten błąd, że idą na studia podyplomowe i o ile społeczeństwo generalnie nie szanuje sowich potrzeb, o tyle podyplomówki są już w ogóle bronią wymierzoną przeciw sowom, mającą na celu chyba całkowite ich wytępienie. Studia podyplomowe bowiem w pewnych (na przykład dwumiesięcznych) okresach nie przewidują w ogóle weekendów. Mało tego - w owym czasie morderczego wstawania wymagają jeszcze, by sowy upodobniły się do dzięciołów i zakuwały ile wlezie, chcąc wygrać z podyplomówką i zdobyć zaświadczenie jej ukończenia.
Sowa posiadająca minimum ambicji zamienia się zatem w owego dzięcioła (choć otoczenie zwykło ją raczej postrzegać jako łosia, jelenia a nawet osła) i kuje. Potem, gdy nadchodzi upragniony czas rozdawania dyplomów myśli sobie: o nie! nie pojawię się w sobotę po dyplom, mowy nie ma, możecie sobie na nim zupę ugotować! Ja się wyspać muszę! Odbiorę w innym terminie! - a jadąc na zasłużone ferie do domku sowa myśli o jednym: borze, o borze szumiący, jak ja się cudownie wyśpię!!!

Takimi właśnie radosnymi przemyśleniami rozkoszowałam się, gdy pociąg mknął, a ja zostawiałam za sobą fatalny okres wiecznego niewyspania, sesję oraz czas, gdy nawet okiem nie rzuciłam w kierunku literatury pięknej. Stęskniona, czytelniczo wygłodniała, przewracałam też kartki nowiutkiego thrillera, upajając się perspektywą czytania sobie do oporu, do bladego świtu, a potem spania, spania, spania...
- Dzień dobry!! Już 5.00, położę się tu obok ciebie i troszkę sobie porozmawiamy, a ty mnie pomiziasz za uszkiem. Tęskniłem, wiesz? Eeeeejjjj, śpiochu?? Bo ci uczeszę grzywkę! No, otwórz oczy! Ooo, tu Duża ma oczka, właśnie tutaj, otwórz, bo ja coś nie mogę... - zachęcał Czesławek, przesuwając łapką po moich powiekach i trącając mnie w policzek.
- Taaaa, dbry ktek... śpim...
- Nie, nie, nie śpimy, rozmawiamy, nie masz nic milszego od takich rozmów o poranku, gdy noc wciąż walczy ze świtem. Przytulę się mocniej. Będzie nam ciepluteńko. Wyglądasz na dziwnie poszarzałą na twarzy. Zrobię ci peeling jęzorkiem. Powinnaś doprawdy zadbać o siebie.
- Czśśś... prsze... jszcze filka... Daj Ani pospać. Bry kotek, brrrrr....
- DZIEŃ DOBRY!!! Ach!! Dzień dobry! Urosłem prawda! Patrz, jak pięknie skaczę z parapetu prawie na sam koniec twego łóżka. Hooooopsa!!!! Hooooopsa!!!! Siuuuuup!!!  Cię kooooocham, trrrrrrrrrr, mmmmrrrrrrrr, Boluś kooooocha... Teraz patrz, jak ja skaczę!
Oj, ależ ty jesteś, ja cię kocham, a ty mnie wyrzucasz. Nie chciałem skoczyć ci na głowę! Każdy popełnia błędy! Oj, nie zamykaj drzwi, Duży nigdy przede mną nie zamyka drz...

6.00.
- yyych, yyych, gryrrrch...
- Czesiu, no wiedziałam, że się udławisz moimi włosami. Już nie chcę być czesana. Nie, dosyć. Zamknij oczka i śpimy. No, śpimy. Dobranoc.

7.00
- Słuchaj, musisz wstać, skoro zapomniałaś tych kluczy. Ja już wychodzę. Zamknij się od środka. Tu zostawiam ci moje. Hallo, "czy konie mnie słyszą"??
- YYYhhy, ju... ta... miłego dnia... zmknę, no mówię, papa. Teraz sobie pośpię. Dwidzenia.

7.15
- Miaaaauuuu! Miaaaaaaaauuuuuu!
- Czego TYM razem?!?
- Duży nie dał jeść. Jesteśmy śmiertelnie głodni! Zapomniał widać.
- Dobrze, idziemy. Proszę. Wciągajcie! Misiu??? Miiii - siuuuu??? Chodź jeść śniadanko. No chodź, dobrusie takie...
- Nie jestem głodny, później sobie zjem.

7.25
- Jestem głodny. Dałabyś mi śniadanko??

7.30
- Bo wiesz, ja jadam w łazience. Przyzwyczaiłem się. A przyzwyczajenie drugą naturą kota...

7.38
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale nie lubię tych chrupek. Byłem pewien, że dasz mi mięska...

7.40
- Nie żebym chciał cię znowu zrywać z łóżka, ale ja jadam w zielonej miseczce. Tylko w zielonej. Tak się, rozumiesz, przyzwyczaiłem.

7.45
- Bardzo cię przepraszam, ale tkwiłem w przekonaniu, że w tej puszeczce jest więcej galaretki. Gdybyś zechciała dać mi znowu chrupek.

7.47
- Ale mówiłem w łazience...

7.48
- W zielonej miseczce...

7.50
- I naprawdę nie masz innych chrupeczek?? Znalazła się próbka?! O super! Wiedziałem, że na ciebie można liczyć! Cię kocham, mrauuuuu...

7.51
- Łazienka...

7.53
- W zielonej...

7.55
- Cze! Tu Boluś! Zgłodniałem!!

8.03
- TAAAAAK?!?! Słucham!??! Aaa, poczta... Dobrze, już otwieram.

8.25
- Wracamy do łóżeczka, widocznie pan nie miał dla nas przesyłki tylko szedł do kogoś innego. A czemu do nas dzwoni? Od sześciu lat się zastanawiam. Nie musicie tu stać i czekać. Co, Czesiulku? Kuwetka brudna? Dobrze, posprzątamy.

8.45
 - Halo, to ja. Nie, jednak nie śpię. Szukam szufelki. Gdzie ją położyłeś??  Bolek zrzucił kaktusa, rozniósł po całym mieszkaniu ziemię. Nie chce mi się odkurzać. Teraz zmiotę, a odkurzę, jak sobie pośpię.

9.00
- Tak!? słucham! [grrr...] Nie, nie śpię. Rewelacyjnie się czuję. Tak, możesz wpaść. Jak to za godzinkę?! Już za godzinkę?! Czemu za godzinkę?!?! ... Chciałam sobie dzisiaj pospać...


9.05
- H.A.L.O!!!! [uderza głową w wyimaginowany mur] Cześć, mamuś. Tak, dojechałam. Koty w porządku, wszystko w porządku. No próbowałam spać. Że już późno? Jak to późno? Wcale nie późno. Tak, wiem, że ty nie mogłabyś spać do tej godziny i że pracujesz od czterech, ale ja - szczęśliwie - dziś pracować nie muszę. Nie, nie mam potrzeby robienia gruntownych porządków. Dobrze, nie będę wyłącz telefonu... Tak, dobranoc, to znaczy - do widzenia.

9.15
- Raaaaatunku!!!!! Kobieta mnie bije!!!
- Pola, zostaw Cześka!!

9.30
- Nie chcę być czesany!!! I myty!!! Odwal się!!!
- Bolek, zostaw Misia!!!

9.40
- Cześć Aneczko, tak sobie pomyślałam, że pewnie macie też w szkole przerwę, to zadzwonię! Aaaa, ferie macie! To cudownie! Kiedy się spotkamy?? Rozumiem, Boluś zrzucił storczyka, hihihi, dobra, oddzwoń za chwilkę.

9.50
- Dzień dobry, tu kurier...

10.00
- Witam najserdeczniej, kłania się pani opiekun z banku...

10.05
- Cze siostra! Wpadłem jednak wcześniej. Rób kawuchę! Oj... pokaż no się... Coś bardzo, bardzo źle wyglądasz. Eeee, jutro sobie pośpisz!!!

Następnego dnia:

7.00
- Zabierz koty, zamknij drzwi do sypialni, nie dzwoń pod żadnym pozorem, a jak będą dzwonić do ciebie, to mów, że ja żyję, ale śpię. Śpię do odwołania. Nakarm koty przed wyjściem. Listonoszowi nie otwieram. Paczkowemu też nie. Śpię! Nie ma mnie dla nikogo.

7.10
- Czego?!?!?!?! Przecież szybę w tych drzwiach wybijecie?! No jak pragnę zdrowia, trafi mnie coś zaraz!
- Duży znów nie dał jeść! Zapomniał! Mrrrrauuuuuu... Jesteś naszą jedyną deską ratunku, ostoją, pomocą, otwórz te drzwi, tęsknimy...
- Cze! Tu Boluś! Hopsa-hopsa!! Zobacz, jaką sobie śliczną pelerynkę z woreczka skołowałem. Jak batman! Fajna, c'nie?! Wiesz, ten głupi storczyk znów się wywalił. Jestem równie zaskoczony jak ty...


czwartek, 14 lutego 2013

Całej Polsce czyta kot.

Książki zajmują w mirmiłowskim życiu miejsce szczególne. Przeglądając ostatnio nasze albumy i dokumentując na bieżąco rozwój Bolutka zauważyłam, że także koty znakomicie wpasowały się w nasz najukochańszy trend. Najwięcej czyta Czesio. Jego ulubionym autorem jest James Clavell. Tu Czesławek studiuje "Tai-Pana".


Romantyzm angielski nie jest tym, co Czesia fascynuje najbardziej.


Kreacja głównej bohaterki jest nieprawdopodobna. No jak ona mogła wyjść za takiego łachudrę?!


Odmiennego zdania jest Boluś, który zaczytuje się Philippą Gregory...


... oraz kryminałami.
- Ale numer! Jednak babcia jest mordercą!


Nie wierzę, muszę cofnąć się do fragmentów, które jasno na to wskazywały!



A Miś lubi pozycje naukowe.


Po lekturze przychodzi czas na zadumę i refleksję.






A potem na sen.

Najwłaściwszym prezentem pod choinkę są oczywiście książki...


które można czytać razem z Dużą, w ramach akcji "Cała Polska czyta kotkom":

 Książki niosą zabawę...


... i pomagają budować poczucie własnej wartości.
CZYTAJ  KSIĄŻKI  - BĘDZIESZ WIELKI!


*********************************************

Bardzo wszystkich przepraszam, ale musiałam znów ustawić weryfikację obrazkową przy dodawaniu komentarzy. Skrzynkę mailową mam od miesięcy zapychaną "wiadomościami" od bota. Nie daję już rady tego usuwać. Przykro mi i mam nadzieję, że Was to nie zrazi.
Pozdrowionka.

ps.
Przy okazji tematu książkowego, jak zawsze zapraszam na drugi blog "z kartek szelestem" :)

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Noworocznie...

Kochani,
niech nadchodzący Nowy Rok przyniesie Wam zdrowie, radość i pogodę,
a Waszym Zwierzętom moc energii i doskonałe samopoczucie.