wtorek, 13 października 2009

Jak wygląda kociara???

Taki tytuł nadała swego czasu pani Maryla Weiss jednemu ze swych świetnych artykułów publikowanych w "Kocie". Dziś to samo pytanie zadałam sobie, szykując się na imprezę.
Przez pewien czas, mniej więcej raz na kwartał, postanawiałam sobie, że oto od dzisiejszego dnia stanę się Kobietą Elegancką. Nauczona jednak doświadczeniem, zaczęłam owo postanowienie podejmować nie tyle rano, co wieczorem, z tego prostego powodu, że aby je zrealizować, trzeba nastawić budzik na wcześniejszą porę.
Nastawiam zatem. Niekiedy uda mi się wstać zgodnie z jego sugestią i przypomnieć sobie, dlaczego podejmuję tak drastyczny krok - mam być piękna. Podążam najpierw do łazienki, by tam rozpocząć kreowanie się na bóstwo. W progu jednak dostrzegam, że właśnie ten a nie inny dzień Czesio wybrał sobie, by pobawić się w klątwę faraona i calutką łazienkę zasypał w nocy piachem z kuwety na okoliczność tworzenia Miasta Królów. Zostawić tego nie sposób, a pogromca mumii pomagać w sprzątaniu nie chce. Zamiatam zatem, mętnie myśląc, że najwyżej nie utworzę dziś szczególnie oryginalnej fryzury. Trudno, można być kobietą elegancką, dysponując jedynie klamerką do włosów. Gdyby Obama wymyślił taką klamerkę, naprawdę nie zdziwiłby mnie fakt przyznania mu nagrody Nobla. Jednak klamerka powstała na długo przed objęciem rządów przez tego nobliwego męża.
Sprzątam. Urobek wrzucam do woreczka, woreczek zawiązuję, zamiatam, do kuwety wchodzi Czesio. Sprzątam, woreczek zawiązuję, zamiatam, do kuwety wchodzi Jożik. Sprzątam, woreczek zawiązuję, zamiatam, do kuwety wchodzi Misio. Sprzątam, woreczek zawiązuję, zamiatam, do kuwety wchodzi znów Czesio. Sprzątam, woreczek zawiązuję, do kuwety wkracza Polly. Sprzątam... Zegar tyka. Pokłóciłam się raz z mężem o obiektywne istnienie czasu. Utrzymywałam, że czas jako taki nie istnieje, ale teraz muszę zweryfikować poglądy...
Naprędce myję włosy i bez suszenia spinam je klamerką. Ufff, całe szczęście zdołały porządnie odrosnąć, bowiem ilekroć zamierzam wybrać się do fryzjera, Jożik dostaje Tajemniczej Choroby i moje urodowe oszczędności wędrują do weterynaryjnego gabinetu.
Prysznic. Mętnie myślę, że może jaki pachnący balsam należałoby zaaplikować niewyspanemu ciałku - taki, na ten przykład, energetyzujący, ale w chwili, gdy biorę butelkę, okazuje się, że wszystkie koteczki jak raz zgłodniały wprost przeraźliwie, no dosłownie od trzech dni nie dostały ani chrupeczki, zatem trzeba je nakarmić. Tik, tak, tik, tak. Ok. Balsam kiedy indziej. Kotki chrupią, a ja błyskawicznie robię makijaż. Manipulując szczoteczką do rzęs nie dostrzegam zbliżającego się pod mą dłoń Misia. Mój błąd - koty powinny przysłonić mi świat. Szczoteczka z wizgiem ląduje centralnie w moim oku i teraz trzeba je przepłukać. O nałożeniu cieni mogę zapomnieć, bowiem - tik, tak, tik, tak...
Okazuje się również, że nie ma już czasu na zabawy z podkładem czy inną kolorówką, robienie sobie "ust korali" także odpada, bo oto Miś wywalił suszarkę z praniem, która nie może przecież tak zostać. Trzeba ją podnieść, ustawić i pozbierać pranie.
Dobra - ubieramy się. Pędząc do szafy, zatrzymuję się z piskiem opon, bowiem kątem oka widzę w łazience kałużę. No tak. Któryś wypiął dupinę za daleko i polało się za kuwetę. Nie może tak zostać - trzeba sprzątnąć. Ufff... Można się ubrać.
Potencjalna Elegancka Kobieta wyciąga ubranko i dopiero teraz dostrzega, że któryś z pieszczochów ewidentnie potraktował je jako pościel i teraz sweterek czy bluzeczka są gustownie oblepione szarymi kłaczkami w ilości przekraczającej wszelkie dopuszczalne normy. Właściwie ubranko staje się moherowe, ale ponieważ materiał ten dość dziwnie się naszemu społeczeństwu kojarzy, Potencjalna Elegantka decyduje się go jednak nie założyć. Zanim to jednak nastąpi, trzeba przekonać Misia, że w miseczce z wodą naprawdę nie mieszka wodnik Szuwarek, a nawet jeśli mieszka, nie wolno go na siłę z miski łapką wydobywać. Następnie trzeba pościerać porozlewaną wodę, bo za chwilę człek wdepnie w mokre skarpetką i nie będzie miło. Tik, tak...
W związku z tym wszystkim w ogromnym pośpiechu wdziewa się szaty wprawdzie cokolwiek do siebie niedobrane, ale za to wolne od kłaczków. Pozostaje sprawa obuwia, z którym nie ma na szczęście większych kłopotów, o ile nie zapomni się wytrząsnąć z niego plastikowych myszek. Raz zdarzyło się, że Potencjalna Elegantka wytrząsała je na środku pokoju nauczycielskiego, coś ją bowiem przez całą drogę do pracy dokuczliwie uciskało.
Buty i kurteczka muszą być wygodne. Nie można wszak pędzić rankiem do autobusu na kilometrowych obcasach - najlepiej sprawdzą się adidaski. Przy adidaskach zapominamy o eleganckim płaszczyku, i w biegu narzucamy kurteczkę. Wizja Kobiety Eleganckiej oddala się w mglistą i abstrakcyjną dal... Za to spotkana na przystanku koleżanka, lustrując bladą twarz, adidaski, kurtałkę i klamerkę na mokrych włosach, mówi ni to z podziwem ni z przekąsem - "Ależ ty młodo wyglądasz. No od piętnastu lat nic się nie zmieniłaś!"... ;) ;) ;)

1 komentarz:

  1. Przecież najważniejsze, żeby było wygodnie;-)
    A osobisty urok i czar toż to najprawdziwsza elegancja i szyk ;-)
    A tak na marginesie, cudnie opisujesz perypetie z czasem i swoją kocią łobuzerią, co ci ten czas strasznie kradnie.Aż mi zdecydowanie weselej ;-))

    OdpowiedzUsuń