czwartek, 22 lipca 2010

Rozterki owieczki, czyli moje plany na emeryturę...


Upał był wszędzie. Gęsta zupa zamiast powietrza wlewała się do płuc ludzi i kotów. Po mieszkaniu nie tyle się chodziło, co brodziło w lepkiej, gorącej mazi, której nie sposób było rozrzedzić zadnym przeciągiem, otwieraniem okien, wietrzeniem, i tym odobnymi pomysłami.

Krótkowłosy Czesio umierał demonstracyjnie - spoglądając, czy aby na pewno każdy widzi i się odpowiednio wzrusza. Zagadnięty w kwestii samopoczucia, odpowiadał żałosnym "aaajjjjuuuu", zapytując boleściwie, dlaczegóż to Duża nie przegna upału i nie sprowadzi na swego kochanego kocurka ożywczego chłodu?? Kot by chciał mieć chłodniej, a Duża przecież od tego jest, by go ochłodzić. Nie, nie, kot nie rości sobie pretensji, nie żeby był nachalny, nie, nie, ale właściwie, jak tak dalej pójdzie, kot będzie zmuszony wyciągnąć konsekwencje... Upał? Tego nie robi się kotu... Duża powinna o tym wiedzieć, Duża zna zestaw obowiązków, Duża ma rzekomo doświadczenie w opiece nad kotem, więc kot doprawdy nie widzi powodu, dla którego ma być tak gorąco...

Jożik i Polcia dokonywali żywota cichutko i bez demonstracji, rozpaczliwie tuląc się do rozmaitych ścian, kafli, szukając skrawka zimnej podłogi. Miś, jak zawsze, żył radośnie, skakał, unosił się w powietrzu, kicał i brykał, a w krytycznych momentach padał nagle jak zestrzelona kaczuszka i nie reagował na absolutnie żadne tarmoszenia. Tyle tylko, że o ile Miś zaczął czarować otoczenie łysym, różowym brzuszkiem prześwitującym przez futerko, o tyle z Polą i Jożikiem zrobiło się coś dziwnego...
Koty zarosły. Zarosły strasz-li-wie. Nie wiem, co było tego powodem, jaka znów anomalia, ale Jożik nosił na sobie taki gąszcz nieopisany, że grzebienia nie można było wbić. Mało tego, włos zrobił się tak długi i gęsty, że grzebień nie docierał do skóry i przy skórze właśnie zrobił się filc, kołtun, diabli wiedzą co. Człowiek myślał, że czesze, a nie czesał wcale.
Szczotkowałam go w te upały i płakałam z nerwów i bezradności. Trzymanie góry futra na kolanach, gdy w mieszkaniu było prawie 40 stopni stawało się wyczynem nie lada. Wyczesany kot, po godzinie już nosił "dredy", już dawało się wyczuć kołtun. Z Polą było to samo. Normalne "gabaryty" futra zachował tylko Mirmiłek.
Koty się ewidentnie męczyły, ja też. Pewnego wieczoru, kląc w duszy na czym świat stoi... ostrzygłam Joża i Polę. Tak na dwa centymetry od skóry.
Pola odżyła! Wygląda jak chłopczyca z 20-lecia, ale to nic. Mała skandalistka ewidentnie miała być kotem krótkowłosym, tylko Matce Naturze chyba coś się pozajączkowało. Polka sprawiała wrażenie, jakby miała z wielkiej uciechy tańczyć trepaka. Rewelacja. A to jej Duża dogodziła!

Za to Jożik... Przede wszystkim poczuł się: samotny, odtrącony, odsunięty na margines, skrzywdzony, niekochany, zdradzony, smutny, wyalienowany i nieprawdopodobnie nieszczęśliwy.
Jego najblizszy przyjaciel - Miś - go nie poznał i sunął za nim z brzuszkiem przy ziemi, czając się jak do polowania na grubego zwierza.
Każdy, kto wszedł do domu, wydawał na widok Jożika radosny pisk i zaczynał go miętolić i rozpływać się nad tym, że "taki maleńki, taki fajny, milutki, mięciutki, całkiem jak owieczka!". Rzeczywiście - niebywale gęste futerko sprawiało wrażenie skręconego i Jożo wyglądał całkowicie jak owca, co wprawiało go w autentyczne zakłopotanie. Wszyscy, którzy sądzą, że kot nie ma mimiki, powinni byli zobaczyć Jożika, gdy odkrył swe krótkie futerko. Zadziwienie i desperacja, jakie malowały się na jego pyszczku, nie pozostawiały cienia wątpliwości - skrzywdziłam kotka. Ładnych parę dni upłynęło nim ofiara mych fryzjerskich zapędów przestała chować się po kątach i bezustannie myć. Kocio obrażony był śmiertelnie. Całkowicie. Gruz, mogiła. Nie przeszkadzało mu to, rzecz jasna, biec na złamanie owczego karczku, gdy słychać było dźwięk otwieranej puszki z mięskiem. W chwilach śniadanka czy obiadku Duża natychmiast wracała do łask, by za sekundę być całkowicie zdegradowaną, ignorowaną i traktowaną jak zło konieczne, kat sterczący nad szarą, mięciutką duszyczką jozikową.
Dwa wnioski wyciągnęłam z tego wydarzenia. Pierwszy - nigdy więcej nie strzyc Jożika, choćby nawet przyszło nam wędrować przez Saharę. Drugi - na emeryturze kupić sobie cornish rexa, bo "taki maleńki, taki fajny, milutki, mięciutki, całkiem jak owieczka!". ;) ;)

2 komentarze:

  1. W Hongkongu, dla którego latem gorąc jest typowy, czasem widzę ludzi na spacerach z puchatymi psami, ostrzyżonymi na krótko, by się zwierzaki nie męczyły :)

    Może następnym razem przystrzyż Jożika, by mu było lżej, ale nie na tyle, by zauważył :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pytanie tylko ile to jest TYLE BY NIE ZAUWAŻYŁ. Jożik to w końcu inteligentna bestyjka :o)

    Pozdrawiam
    Ana (FF)

    OdpowiedzUsuń