czwartek, 20 stycznia 2011

Mirmiłowo - najmłodszym. Bajeczka Pierwsza.


Zgodnie z obietnicą, zamieszczam pierwszy post dla Małych Kociarzy.

Może będziecie troszkę rozczarowani, ale to o czym chcę Wam dziś opowiedzieć nie wydarzyło się dawno, dawno temu i w dodatku nie za górami i nie za lasami. Nie, nie. Historia ta miała miejsce zaledwie przed kilkoma miesiącami, w pewnym zwyczajnym mieście, jakich wiele, a jej bohaterka była i jest całkowicie prawdziwa. Widzicie ją nawet na zdjęciu. Teraz, gdy samodzielnie lub przy pomocy kogoś dorosłego czytacię tę opowieść, malutka ta istotka pałaszuje być może pyszną kolację, tuli się do swej pani lub mruczy, leżąc na ciepłej poduszce. Jest bowiem kotką. Niezwykłą koteczką o burym futerku i pyszczku koloru kawy z mlekiem.
Jeszcze niedawno przemykała jak cień pod lodowatymi murami domów. Było niezmiernie zimno. Wiatr wiał tak mocno, że koteczka nie mogła ustać na łapkach. Dlaczego w tak paskudną pogodę nie siedziała w ciepłym domku? Nie miała go. Czasami udawało jej się przycupnąć w jakiejś piwnicy, przytulić do brudnej ściany. Śniła wtedy o domu. Nie musiał on być piękny, nie musiał być bogaty. Najważniejsze, że w owym śnie jakieś ciepłe ręce gładziły jej futerko i wymawiały tajemnicze słowa: "kocham cię". Koteczka czuła, że te słowa są najważniejsze na świecie i jeżeli ktoś szepcze je w jej uszko to znaczy, że zawsze będzie bezpieczna, zawsze będzie miała co jeść i nikt jej nigdy nie skrzywdzi. Czy miała kiedyś taki dom? Nie wiem. Nawet jeśli miała, to go straciła i nie chciała w ciągu dnia o tym myśleć. Tęskniła wtedy zbyt mocno. Ale obrazek takiego ciepłego, pełnego miłości schronienia mieszka w każdym kocim serduszku. I dom ten pojawia się w snach.
Niestety, zwykle ktoś przychodził i przeganiał kotkę z piwnicy. Ludzie nie rozumieli, że taka piwnica to jedyne schronienie dla bezdomnego zwierzątka. Jedyne miejsce, gdzie może spokojnie śnić.
Tego dnia koteczkę po raz kolejny ktoś wyrzucił. Szła skulona, było tak strasznie zimno, głodno. Tak bardzo chciała, by przytuliły ją czyjeś kochające ramiona, a ktoś szepnął na uszko, że wszystko będzie dobrze. Nie potrzebowała wiele: ciepłą podusię i coś do jedzenia. Świat był zbyt wielki, zbyt zimny dla małego, bezbronnego kotka. "To jest wolność" - pomyślała kicia. "Nie chcę jej. Jest bezkresna. Przytłacza i przygnębia małe, głodne stworzonko, bardziej niż przygnębiałoby więzienie".
Nagle kicia zobaczyła targowisko. Zziębnięty sprzedawca trzymał w dłoniach kubek parującego, gorącego napoju, który przyjemnie pachniał mleczkiem. Kicia dostawała czasem troszkę mleczka od dobrych ludzi. Znała jego smak. Zaczaiła się. Ktoś podszedł do straganu i sprzedawca odstawił naczynie. Na to czekała zziębnięta i głodna koteczka. Chciała tylko troszkę pochłeptać... Jeden skok i była tuż obok. Pachniało apetycznie, mlecznie i dość ostro. Spróbowała. Ciepłe, słodkie, jakby mleczko z czymś jeszcze. Dobre, mimo dziwnego zapachu.
Nagle mężczyzna odwrócił się gwałtownie. Kicia wystraszyła się. Zahaczyła pyszczkiem i łapkami o kubek, z którego wylał się mleczno-brązowy płyn, prosto na jej futerko! Ochlapany miała pyszczek, szyjkę, uszka i troszkę łapki.
Straganiarz potężnie się zirytował. Z wrzaskiem "moja kawa!!!! przebrzydłe kocisko!!" rzucił w kicię pustym kubkiem. Uciekła.
Tułała się bardzo długo. Miała złe sny, była bardzo zrezygnowana. Mlecznobrązowe plamki z jej futerka nie chciały się zmyć, mimo iż tarła języczkiem z całej siły. Bardzo ją to dziwiło.
Pewnej nocy była już tak głodna, tak zmęczona i zmarznięta, że skuliła się w jakiejś piwnicy z jedynym tylko marzeniem - zasnąć na zawsze. Pobiec we śnie do pięknej krainy, pobiec przez Tęczowy Most, za którym rozpościera się świat wiecznie szcześliwych zwierząt. Tam jest ciepło, tam nic nie boli, a zwierzątko ma zawsze pełny brzuszek. Jednak, gdy stanęła u progu Mostu, pojawił się przed nią Koci Aniołek. Powiedział, że to jeszcze nie ta pora, nie ten czas.
- Obudź się maleńka, ktoś na ciebie czeka. Ktoś jest bez ciebie nie do końca szczęśliwy. Obiecuję ci - mówił Koci Aniołek - że oto pierwsza osoba, która zwróci uwagę na burego kotka z karmelkowymi plamkami na futerku, pokocha go i nigdy nie zostawi. Musisz ją znaleźć, ona ciebie potrzebuje nawet bardziej niż ty jej.
Koteczka obudziła się... Wyszła z piwnicy, zadarła główkę. Nad nią widniało okienko z białą firanką i masą kwiatków na parapecie. Ich właścicielką była pani o ślicznym imieniu - Donama. Kicia lekko i zgrabnie - jakby nigdy nic jej nie dolegało - wskoczyła na parapet Donamy. Nie wiem, jak ze sobą rozmawiały, nie wiem, jakimi słowy Donama po raz pierwszy zwróciła się do kici. Dość, że była pierwszą osobą, która pokochała koteczkę całym sercem. Przytuliła, dała jedzonko, kocyk, podusię. Kupiła zabawki i zabrała kicię do pana doktora na badania. Kicia natomiast odpłaciła jej wiernością, przyjaźnią i cały dom wypełniła pełnym szczęścia mruczeniem. Donama pokochała czekoladowego buraska tak jak się kocha poranną kawę z mlekiem i cukierki toffi.
Koci Aniołek miał rację.

4 komentarze:

  1. Och ,chyba jest we mnie coś z dziecka:))przeczytałam z przyjemnością i wzruszeniem:))))

    OdpowiedzUsuń
  2. W każdym kociarzu jest wiele z dziecka, bo koty to chodząca magia. ;) Przeczytałaś szybciej niż mi udało się nanieść poprawki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo serdecznie zapraszamy Cię do Kotłowni :)))
    kotlownia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję! Wpadnę na pewno! :)

    OdpowiedzUsuń