wtorek, 8 lutego 2011

Edukacja, dyplomatyka i łowy

Natenczas Jożik mały wydał całkiem głośny
Miauk naglący, wyraźny i dziwnie donośny
Duży się rychło stawił. Wszystkim wszak wiadomo,
Że do much na suficie kotek ma zbyt stromo...
Muchy się relaksują i nie przeczuwają,
Że Joż, pospołu z Dużym, strategię już mają,
Duży kota uniesie, palcem muchę wskaże,
Jożik zaś – łowca wielki – rychło ją rozmaże,
Po suficie, łapeczką, lokując dupinę
W silnych ramionach Dużego, co ma tęgą minę...

Gdy nasz młodszy kocurek miał kilka miesięcy, dojrzał w pewien ciepły, letni wieczór muchy krążące nad jego małą łepetynką i siadające na suficie. Zjawisko zafascynowało go i zaintrygowało, nie na tyle jednak, by uczynił bodaj jeden podskok w celu schwytania nowo
odkrytej zabawki. Przecinał jedynie łapką powietrze, tkwiąc w
przekonaniu, że prędzej czy później jakaś zwierzyna sama pod nią podleci.

Duży był zdruzgotany. Nie wiedzieć czemu, nagle przed oczyma jego duszy zaistniała wizja najprawdziwszej mysiej plagi, opanowującej nasze blokowe mieszkanko. W walce z ogoniastym żywiołem jedynie on, własnymi rękami był w stanie odnieść jakikolwiek sukces. Kocury bowiem, których jest posiadaczem, mają zasadnicze braki w łowieckiej edukacji. A braki trzeba nadrabiać...
I tak oto, przekraczając pewnego popołudnia próg mieszkania, usłyszałam monolog zaiste niecodzienny:
- Tu! No tu, pokazuję ci przecież! Oj, jaki ty jesteś ślepy! Tuuuuuuuuuuu!!! - zagrzmiało niczym róg Wojskiego – bierzże ją, dawaj, pacaj, no jak Boga kocham, bo mi ręce drętwieją!!! Nic nie widzisz, nic z ciebie nie będzie...
Początkowo mnie zastopowało. Zdjęta jednak niebywałą ciekawością ruszyłam w głąb mieszkania i...
   Mąż mój stał tyłem do mnie, ramiona zaś miał dramatycznie wyciągnięte w kierunku sufitu. Na jednej jego dłoni, wygodnie ulokowany siedział sobie Jożik, tak jak to kiedyś opisywałam, "po ludzku", majtając wesoło nóżkami. Palcem drugiej ręki natomiast mąż pokazywał mu wędrujące po suficie muchy. Jożik patrzył na dłoń Dużego niczym zahipnotyzowana sroczka, z tajemniczych jednak przyczyn nie dostrzegał much. Widać było, że bardzo się stara, ale informacje o tym, co czynić powinien z wielkim trudem docierają do parującej z wysiłku łepetynki. Nie widział much i kropka. Wprawiało to jego mentora w nieludzką wręcz irytację. Na zmianę z irytacją, pojawiały się euforyczne wybuchy radości, kiedy Jożik, podrzucając dupinę i "klaszcząc" obydwiema łapkami – jakimś cudem upolował muchę w locie.
- Tu, no popatrz, tuuu, teraz, no, Jożiczku, pac, pac! Jeeeeeeeeest!!!!! Super!!!!! Udało się!! Dobry kotek! Widzisz, jeszcze będą z ciebie ludzie! No, to teraz następną! Ale NIEEEE, nie wypuszczaj tamtej!! Tak będziemy polować do sądnego dnia! Musisz z nią COŚ zrobić...
- Proponuję ugotować na niej zupę. Dzień dobry. Dobrze się czujesz??

Mąż zamilkł, kota trzymał, wciąż się wydawało
Że Jożik złowi jeszcze, co się w łapki pchało...

Mąż, mimo iż przerwał bystry potok swych uwag, absolutnie nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Otrzymałam obszerną relację z doprawdy nielicznych sukcesów wieńczących pierwszy dzień Jożikowej edukacji.
Dziś Jożik ma 3 lata i wyedukowany jest wyśmienicie. Gdy tylko widzi muchę, natychmiast siada i głośno przywołuje Dużego. Duży przybiega, unosi Joża wysoko pod sam sufit, a dalszy przebieg wydarzeń jest Wam już doskonale znany.


Dnia pewnego wiatr letni, wiejący z podwórza
Przywiódł w dom nasz chrabąszcza. Ten na swych odnóżach
Mirmiłowo przemierzał, nie bojąc się wcale
Kotów, co polowały w glorii oraz chwale.
Wkrótce chrabąszcz się dostał w łapki obławników,
Czesia, Joża i Misia, którzy ze swych szyków
Radzi byli niezmiernie i nie przypuszczali,
Że zwierz dziki, przedziwny, szyki im... rozwali.

Gdy w mieszkaniu tętniącym odgłosami kocich zabaw zapanuje nagła cisza, należy koniecznie zorientować się, dlaczego ona zaistniała. Może bowiem zwiastować kłopoty. Tego wieczoru kłopotów nie odnotowano. Szaleństwa trzech mruczków zostały bowiem przerwane wizytą pewnego gościa.
Trzy dorodne kocury zastygły zadziwione, wpatrując się hipnotycznie w wędrującego między ich łapkami dorodnego chrabąszcza. Pierwszy ocknął się Jożik, lekko i serdecznie poklepując gościa po ramieniu. Chrabąszcz nie reagował. Kroczył dostojnie po mirmiłowskim klepisku, za nic mając trzech myśliwych. Jożik miauknął i znów delikatnie zaproponował gościowi oddanie się wspólnym rozrywkom. Bez skutku. Niewychowany robal lekceważył kocurka. Wtedy Czesio zdobył się na iście staropolską otwartość i najserdeczniejszy, nieco jowialny gest gościnności. Nie mógł wprawdzie po sarmacku otworzyć ramion i zaprosić wędrowca pod swą strzechę (ramion bowiem nie posiada, a nieproszony wędrowiec pod strzechą już się znajdował), niewiele zatem myśląc – Czesio wywrócił się brzuchem do góry, prezentując chrabąszczowi nie tylko miejsca po swych klejnotach, ale też całkowite swoje oddanie. Zerkał przy tym nieznacznie, czy aby chrabąszcz widzi – i docenia. Jożik i Misio nie chcieli być gorsi. Jak na komendę wywalili tłuste brzuszki i leżeli tak, całą trójką, popatrując zezem na maszerującego przybysza. Chrabąszcz zaś – niegodne stworzenie - minął ich i powędrował dalej. Nie zaszczycił szlachetnych myśliwych ani jednym przyjaznym gestem. Cóż – gość w dom, Bóg wie, po co...

13 komentarzy:

  1. Jak Boga kocham, jak bum-cyk-cyk... moje trzy mają to samo!

    WeronikaWeronika

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowite :). chciałabym tę ostatnią scenkę z wywalionymi brzuszkami zobaczyć. Choć jest tak obrazowo podana, że mam ją przed oczami :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Znowu się ubawiłam :) Opisujesz tak plastycznie, że wszystko się 'widzi'. Świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo się cieszę, że Wam się podoba. :) :)

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas takie polowanie odbywa się latem na komary. :-) No, dokładnie tak samo. Duży podnosi, pokazuje palce, a Bronio poluje :-) Czasem Duży woła Łowczego i co dziwne, na moje wołanie nasz Myśliwy nie reaguje, na wołanie Dużego leci w te pędy wydając przy tym odgłosy jak stado słoni :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo się cieszę, że nie tylko mój małżonek jest tak zakręcony! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Całość tak namacalnie opisana, że niczym z perspektywy kociej patrzę na Twoje koty czując ich bliskość. Ammmrrrr...

    OdpowiedzUsuń
  8. To tak jak u mnie tylko w wydaniu pojedynczym.Potrafi siedziec wmontowany w robala spacerującego po chałupie jak sroka w gnat:)))Nie widzi nawet jak mu palcem pokazuję.Ale jak mucha na szybie,to raczej wolę żeby nie widział ,bo wtedy spada wszystko co na drodze:))Firanki,karnisze i co tam się na parapecie znajduje:))))Mizianko dla kotków:))

    OdpowiedzUsuń
  9. Super blog. Gratuluję autorce umiejętności oddania relacji między człowiekiem i kotem. Ciepłe, szczere, jakże prawdziwe! Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo dziękuję za tak miły komentarz! Zapraszam jak najczęściej :)

    OdpowiedzUsuń
  11. No to GRATULACJE:))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo żałuję że dopiero dzisiaj znalazłam ten blog. Świetne teksty i urzekły mnie urocze rysunki. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  13. A u nas wszystko przebiega zupełnie inaczej!Brytyjczyk Felix (jest kotem przez"X")poluje mną (ale nie: ze mną)na CIEMY.Ciem (wygląda zupełnie jak ćma)wlatuje do pokoju.Oczywiście okna KONIECZNIE muszą być otwarte całe letnie wieczory a lampa świeci na całego.Komary z całej dzielnicy dosłownie nas uwielbiają!Kiedy ciem już jest wtedy kocia mama (ja) bystro wskakuje na mebel np.krzesło. Łapie ciema ale- UWAGA !- ciema nie wolno pod żadnym pozorem zgnieść bo nie będzie zabawy.Potem ciema "lekko osłabiam" (Fel to taki raczej wolnijszy bystrzaczek).Jednak musi być w wzglednie dobrej kondycji ruchowej. Ma w zasadzie chodzić ale nie może odlecieć. Przecież Felixowi matka natura skrzydeł nie dała! Następują :seria skoków, chowanie się za nogą krzesła( taki ciem to się w życiu nie domyśli ,że rudzielec tam siedzi bo on przecież jest UKRYTY!) Kilka razy wskakuje się na meble i zeskakuje na ofiarę. A potem odchodzi żeby pokazać ,że w sumie to on już się napolował do cna. Wtedy znowu mam do odegrania maleńką rólkę ja, mama kocia.Muszę przypilnować ciema bo śpiacy jamnik Melon może otworzyć jedno oko ,zejść z kanapy i skonsumować kocią ofiarę.O ile oczywiście ciem się nie poruszy bo piesik panicznie boi się ruchliwego jedzenia.Wiec odganiam Długiego od lekko jeszcze żywego owada. Felix siada na kanapie i NIC go już to nie obchodzi. Mija jakieś pół godzinki, moze 45 minut. Ja grzecznie pilnuję. Malon robi podchody, ewentualnie szczeka jeśli ciem jest ruchliwy(bo ciemy to zbóje ,niejednego jamniora już pokąsały przecież).Po niedługim czasie Felix powoli, jakby od niechcenia schodzi z kanapy. Nastepuje błyskawiczna konsmpcja. Czasem rudy jakby zamiera z ciemem w pyszczolu. Chyba rozpaczliwa walka owada go kręci.A może nózki i skrzydełka mile myziają kocie podniebionko?Z boku usteczek wisi sobie owadzie skrzydełko.A potem jest szybki mlask i..już!Mama może włazić na parapet po następnego ciema.
    Na zawołanie "Felix!Ciemy!" biegnie szaleńczo nawet w środku zimy :)
    Juz się cieszę na lato. Zwłaszcza , że jesienią adoptowaliśmy perską Fionę i pewnie baaardzo wzrośnie nam zapotrzebowanie na ciemy.


    A tak w ogóle to jesteśmy wielkimi fanami bloga.Wszyscy tzn.Felix Kotkins czyli Rudzielec, Fiona Kotka Obecnie Ogolona (ale za to WYLECZONA z grzybicy mikrosporowej...)oraz łakomczuch Melon jamnik.I ja ,Kocia Mama i Psia Mama.

    Pozdrawiam -Magda

    OdpowiedzUsuń