wtorek, 5 lipca 2011

Siuśki, walizka i strzyżenie Mzimu, czyli jedziemy dalej z tym koksem.

... napisała Duża i popadła w tępe zamyślenie. O czym pisać najpierw, po tylu tygodniach milczenia? Gdy działo się tak wiele, że nie sposób było na dłużej usiąść do komputera?
Zacznę od podziękowań.
Kochane Moje, Owieczko, Basiu, Bożenko, Madziu, Joasiu, Kasiu, Iwonko, Agnieszko i Wszystkie Moje Najukochańsze Czytelniczki - tysiąckrotnie dziękuję Wam za wsparcie podczas ostatnich dwóch miesięcy. Za maile, za podsuwane ogłoszenia o pracy, a nawet za propozycję udostępnienia mieszkania. Jestem Wam nieopisanie wdzięczna za to, że byłyście i że mogłam w każdej chwili otworzyć internetową skrzynkę, by znaleźć w niej ciepły list. DZIĘKUJĘ.


Nie odpisywałam na bieżąco, ponieważ przez prawie miesiąc miałam spore problemy z okiem. Wszystko zaczęło się na dwa tygodnie przed wyjazdem do domu, gdy nie bardzo miałam możliwość pójścia do okulisty. Zatkał mi się kanalik łzowy (tak, tak, jak persowi) i dopóki nie został mechanicznie przetkany (igiełką, a jakże), czułam się jakby mi ktoś wpakował kulkę w łeb i kazał z nią spacerować. Spuchła mi część twarzy, z oka ciekło i nawet po przetkaniu długo jeszcze nie mogłam siadać do komputera. Czytałam na bieżąco Wasze maile, ale naprawdę nie mogłam na wszystkie odpisać, za co gorąco PRZEPRASZAM.

Do Mirmiłowa powróciłam w asyście męża, który przyjechał po mnie do Niemiec. Niebieskie łobuzięta zostały w tym czasie pod opieką Wielkiego Wuja, który miał jasno powiedziane (jak już komuś wspominałam), że jeśli zaniedba którekolwiek z wcieleń Kosmatego Mzimu, będziemy z niego pasy drzeć na placu przed ratuszem. Wielki Wuj wziął sobie te słowa głęboko do serca i przede wszystkim postanowił dwie rzeczy: karmić i mieć na oku. Pierwszego dnia zatem otrzymałam wiadomość następującej treści: przyszedłem, znalazłem wszystkie, powyciągałem z kryjówek, nakarmiłem, poukładałem rządkiem na łóżku i kazałem spać. Śpią.
To, zaiste niespotykane, posłuszeństwo zdumiało mnie niezmiernie. Póki żyję bowiem nie udało mi się ułożyć kotów rządkiem i wszystkich na raz uśpić. Zaklął je? Czary odprawił? Egzorcyzmy? Chciałabym zobaczyć śmiałka, który ułoży Polę obok Cześka i nie oberwie...
Wkrótce potem zobaczyłam i uwierzyłam. Tajemnica panowania nad czterema łapserdakami tkwiła bowiem w ilości podawanego im posiłku, a ta była po prostu niebagatelna. Z przerażeniem wysłuchałam relacji, jak to Wielki Wuj napełniał miseczki po brzegi kilka razy dziennie, każdemu według woli, podczas gdy miał przykazane dawać po jednej łyżce na łebka, 2-3 razy na dobę... Z miseczek się wysypywało i wylewało. Kosmate diablęta początkowo nie dowierzały swemu szczęściu, jednak wkrótce zaczęły pochłaniać z siłą i prędkością dobrze ssacego odkurzacza. W reakcji na ów niebywały apetyt Wuj dosypywał jeszcze więcej, bo pewnie dziateczki głodne... Czwartego dnia zastrajkowały i wieczorem nawet Joż odmówił konsumpcji.
Gdy następnego dnia powróciliśmy do normalnego systemu karmienia, Jożo stwierdził, że chyba nam resztki rozumu słońce wypaliło i zażądał natychmiastowego powrotu Wielkiego Wuja.
Czesławek natomiast, moje najukochańsze alter ego, dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że on to cieszy się przede wszystkim moim powrotem. Kocha mnie. Nie chce, żebym wyjeżdżała, gdyż albowiem stanowię jego własność. Jego osobistą służbę. Na dowód tego jakże silnego przywiązania, Czesiunio wszedł na moją położoną w przedpokoju walizę, przykucnął i... Gdy usłyszałam szum strumienia było już za późno. Każdy wie, że gdy istota żywa realizuje swe fizjologiczne potrzeby, nie wolno jej przerywać. Chyba nawet Konwencja Genewska mówi, że nie wolno zabić wroga, gdy ten kuca sobie w wiadomym celu. Nie zabiłam zatem. Zacisnęłam oczy i pięści i doczekałam do momentu aż Czesio skończy potężnym, dziarskim siuśkospadem zalewać mi walizę, ubrania i kosmetyki... Potem pomyślałam, że biedne kociątko nie siusiało chyba dwa miesiące, następnie, że ma pęcherz rozmiarów mutanta, a jeszcze potem pogratulowałam sobie odruchu wyciągania z walizy w pierwszej kolejności książek...
Praniu nie było końca. Dziś siedzę w swym niemieckim pokoiku i z pewnym takim rozczuleniem popatruję na walizę, która stoi pod otwartym oknem i sobie nadal śmierdzi.

CDN.

4 komentarze:

  1. Od 20 maja zaglądałam tu 110 razy.No i się doczekałam:}

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja Kotkins z daleka (ale jest net!)..
    Primo:jamnik Melon uważa (a on jest specem od jedzenia!),że dzień dzieli się na :porę śniadania(od przebudzenia do dojścia do michy),obiadu (od wyjedzenia ostatniego kęsa śniadania do brzęku pierwszego kęsa wpadającego do michy obiadu) oraz resztę dnia o której nie warto mówić.
    Secundo:sikanie w walizkach to nowość.To jest-powiem więcej-odkrywcze!Sika się bowiem na narzutę łóżka Dużych.Bo można ją czyścić wyłącznie chemicznie!
    Ewentualny pawik też wyłącznie na narzutę.
    A co!

    Od siebie dodam,że niezmiernie się cieszę Aniu...że Cię czytam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniadko a moja córcia marzy o takim Czesiu jak Twój :))
    Muszę jej opowiedzieć tą historię ;))

    Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń