sobota, 30 kwietnia 2011

Miś Kmicicem.

Tak. Bo właściwie niby dlaczego nie? Trzeba śpiewać pod Kaczmarskiego "Pan Kmicic":

Małe ząbki, oczka żywe,
Stale biega, kicha, furczy,
Wielka kita, zwinne łapki,
Lśniące oczka, czysty bursztyn,
Czyn to czyn, zapadła klamka
Pożreć muchę, tę z zaścianka!


Hej kto kocur, hej za Misiem,
Hajda przez fiołki, storczysie!


Muchom pazur między oczy,
Krótką rozkosz dać brzuszkowi,
Spocząć chwilkę, potem skoczyć,
Lecą już wrogowie nowi,
Dalej z Jożem do obłędu
Fotel, stół, pęd zza zakrętu!


Hej, kto kocur, hej za Misiem,
hajda przez fiołki, storczysie!


Zdrada! Czesio już przysięga,
Spuścić manto nieznośnemu
I napada nań Poleńka,
"Nie rób krzywdy dziś małemu,
Małe to i głupie jeszcze,
Jak go skrzywdzisz, to nawrzeszczę"!


Hej, kto kocur, hej za Misiem,
hajda przez fiołki, storczysie!

Jest nagroda za cierpienie,
kto się śmieli ten korzysta.
Dawnych grzechów odpuszczenie,
Duża Misia mocno ściska.
Masz tu mięsko w drogę ruszaj,
Tam jest mucha, a tam prusak.


Hej, kto kocur, hej za Misiem,
hajda przez fiołki, storczysie!



Nadszedł wieczór, Miś się słania,
I do Dużej rychło tuli,
Jak aniołek się układa,
I w kłębuszek grzecznie kuli,
On niegrzeczny? On? koteczek?
Wszak to czysty aniołeczek!

Hej, kto kocur, hej za Misiem,
Jutro gnamy przez storczysie!

piątek, 22 kwietnia 2011

Kochani Czytelnicy.
Z okazji tych wspaniałych wiosennych Świąt
życzymy Wam - Duży, ja i cały nasz zwierzyniec -
spokoju, radości i nadziei na szczęśliwe Jutro.
Spędzajcie te Święta doceniając fakt, iż macie przy sobie
swych Bliskich, swoje Zwierzęta i Przyjaciół.
Życzę Wam wspaniałej, wiosennej pogody nie tylko za oknami,
ale przede wszystkim w Waszych sercach.


Ze świątecznym pozdrowieniem -

Mirania i Mirmiłowo

czwartek, 21 kwietnia 2011

Wierszyk niemal Leśmianowski...

Dostałam dziś rozbrajający prezent od jednego z Czytelników. Ponieważ cenię sobie bardzo poezję  Leśmiana i Tuwima, wklejam dziełko tutaj, abyśmy wszyscy mogli nacieszyć się genialnymi sformułowaniami i niezmiernie wdzięcznym zobrazowaniem kociego świata...

Jak Bolesław Leśmian napisałby wierszyk „Wlazł kotek na płotek”? - pyta Julian Tuwim. Tak właśnie:


Na płot, co własnym swoim płoctwem przerażony,
Wyziorne szczerzy dziury w sen o niedopłocie,
Kot, kocurzak miauczurny, wlazł w psocie-łakocie
I podwójnym niekotem ściga cień zielony.

A ty płotem, kociugo, chwiej,
A ty kotem, płociugo, hej!


Bezślepia, których nie ma, mrużąc w nieistowia
Wikłające się w plątwie śpiewnego mruczywa,
Dziewczynę-rozbiodrzynę pod pierzynę wzywa
Na bezdosyt całunków i mękę ustowia.


A ty płotem, kociugo, chwiej,
A ty kotem, płociugo, hej!

********************
Dodam tylko, że na przykład Pola zawsze nazywana jest przeze mnie, z Leśmianowska, "Dziewulinką" (patrz: "Dziwożona"), a każdy kot wylegujący się nocą na ludzkiej szyi jest Dusiołkiem. Właściwie nie wiem, jak Mirmiłowo mogło dotąd funkcjonować bez wzmianki o Leśmianie?

sobota, 16 kwietnia 2011

Szaleństwo sobotniego popołudnia.

To miał być wielce spokojny dzionek. Duży zaprosił swego szwagra, czyli mojego brata, a wraz z nim piwko i pizze familijne. Zapomniał o jednym: chcesz rozśmieszyć koty? Opowiedz im o swoich planach.
Ja też miałam mieć spokojny dzionek. Siedziałam sobie na forum ogrodniczym, podziwiając kolekcje kaktusowe, gdy nagle zadzwonił scype i wieści z Mirmiłowa popłynęły wartkim strumieniem.
Oto Miś i Czesio wdali się w jakieś przedziwne, szalone gonity. Według relacji mego brata - Miś był kilkakrotnie ostrzegany, upominany, przywoływany do porządku i roztoczone przed nim zostały wizje tego, co się zdarzyć może. Nie słuchał jednak. W efekcie, zeskakując ze stołu, zahaczył nóżką o pojemniczek z sosem czosnkowym i zalał aromatyczną mazią siebie, kapy, fotel i w ogóle pół mieszkania. Uświadomiwszy sobie ogrom win, postanowił nie poddać się konsekwencjom i wczepił z całej siły pazurkami w tapicerkę. Obaj panowie, używając czterech dostępnych rąk, odczepiali dyndającego Profesorka, by w efekcie wpakować go pod prysznic i solidnie wykąpać. Protest był rozpaczliwy.
Gdy tylko Miś został wytarty do sucha i - obrażony wielce - ucichł na chwilę, Czesio był uprzejmy przegalopować po pizzy, pomidorach, aż się łapeczki rozjeżdżały...

Boję się odbierać skype, boję się rozmawiać z moim mężem, który zamiast spokojnie oddać się relaksowi - pierze, sprząta i kąpie. Wyłączam komunikatory i idę się schować do pufy.




Poszukiwany, poszukiwana...

"Pola zginęła". Komunikat takiej treści otrzymałam parę dni temu na gg. "Nigdzie jej nie ma. Przeszukałem wszystko". Żadnej ikonki, świadczącej, że żartuje. Zero kpiny.
Zadziwiające, jak niespodziewanie człowieka jest w stanie rozboleć brzuch. Z sercem, które sprintem przemieściło się w okolice żołądka piszę: "Jak to zginęła? Żartujesz?". Odpowiedź przychodzi po chwili - nie żartuje, przeszukał wszytko, nie ma.
Nie, nie mógł przeszukać wszystkiego. Na pewno gdzieś jest: pod stolikiem nocnym, w budce drapaka, za moim biurkiem. Zapewne spokojnie, w ciszy i skupieniu, pozostawia gdzieś dorodnego klocka, bo Czesio się krzywo spojrzał i ona w ramach buntu nie poszła do kuwety... Kot nie igła. Ten kot wygląda jak pączek w maśle, nie zmieści się, ot tak sobie, w byle szparkę. "Szukaj jej, rany boskie". Odpowiedź przychodzi dość mroczna - za wytypowanie miejsca pobytu kota otrzymam potężny prezent. Mężowi skończyły się pomysły.
Osłabłam... Staram się nie myśleć o wyruszeniu bez jakiegokolwiek środka transportu 1000 kilometrów na piechotę w kierunku Polski. Staram się też nie wyobrażać sobie, że moja najukochańsza, doświadczona przez los koteczka znów błąka się samotnie po ulicach. Ktoś ją łapie, krzywdzi, a może zabiera do siebie i po pierwszym czesaniu bije albo wyrzuca. A zatem: biurko? Nie ma. Drapak? Nie ma. Pod pościelą? Nie ma. Kuchnia, meble, narożnik - nie ma. Balkon??? Była, owszem, ale została wniesiona do domu, bo sama wejść nie chciała, a zrobiło się zimno. Może wyszła później, wysmyrgnęła się jakoś? Ale są zabezpieczenia. Mogą jednak puścić, bo to tylko przedmioty... Wchodził ktoś do domu? Wychodził? Niestety tak. Do grażu, piwnicy...
Tu jestem bliska wpadnięcia w najczystszą panikę. Bo skoro garaż i piwnica, to pewnie wychodzący i wchodzący miał zajęte ręce, pewnie nie patrzył pod nogi. Kotka wyślizgnęła się, bo zawsze fascynował ją korytarz... Mój żołądek nie wytrzymuje napięcia. Gdy wracam przed monitor komputera widnieje na nim najcudowniejsze słowo świata: jest!!!! Znalazła się. Nikt jej nie upiekł w piekarniku, nie błąka się w deszczu po dworze. Wlazła niepostrzeżenie do szafki. Skuliła się miedzy pudełeczkami, a zajęty Duży zamknął ją i sobie poszedł...


We wrześniu zaginął Jożik. Na szczęście nie przypłaciłam tego faktu życiem, albowiem dowiedziałam się o wszystkim już po szczęśliwym odnalezieniu zguby. Duży przeżywał rzecz całą sam. Szukał bezskutecznie i z rosnącym niepokojem, potrząsając puszką z jedzeniem. Mały głodomór nie wychodził, co potęgowało tylko panikę Ludzia. Nie było go w ukochanym gniazdku wewnątrz kanapy. Nie było w budce, nie było nigdzie. Przepadł jak kamień w wodę. Dużemu skończyły się pomysły i już miał ruszać na poszukiwania w bliżej niesprecyzowanym kierunku, gdy usłyszał zduszone miauczenie. Trzy koty jadły chrupki, a gdzieś w tle ich chrupania i pochrumkiwania rozbrzmiewał żałosny miauk: - ja też chcę!!!
Niczym kwoka szukająca zagubionego pisklątka Duży przemierzał mieszkanie, cały zamieniając się w słuch. Osłupiał, gdy nagle, niedotykany niczyją dłonią, sam z siebie zadyndał powieszony na klamce plecak. Po sekundzie wychyliła się zeń rozczochrana łepetyna, informując:
- No widzisz, znów wlazłem i nie umiem wyjść, bo się gibie i kolebie...




Niekiedy wydaje nam się, że gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie znajduje się zaginiony kot, wszystko byłoby o wiele prostsze. Zapewniam jednak, że nie zawsze tak jest. Gdy zaginął Miś, wiedziałam gdzie ulokował swoje plaskate jestestwo, ale ani na jotę nie poprawiało to sytuacji.
Był maj. Ja zaś byłam członkiem komisji maturalnej i pod absolutnie żadnym pozorem nie mogłam się spóźnić do pracy. W takie dni wstawałam zwykle trzy godziny wcześniej, przewidując wszelkie możliwe kataklizmy. A jednak... Nie przewidziałam, iż koty są nieprzewidywalne.
Zakładałam właśnie rajstopy, wyjęte z najniższej szuflady olbrzymich moich mebli. W meblach tych mieści się cała moja biblioteczka, są one wykonane na zamówienie, ciężkie nieludzko i gdy raz staną w jakimś pomieszczeniu, to na wieki wieków. Szufladek zaś nie da się wyjąć. Zajęta ubieraniem, niebezpieczeństwo zauważyłam stanowczo za późno. Oto Miś najpierw uwił sobie w niezamkniętej szufladce gniazdko, chcąc się do niej całkiem przeprowadzić, a potem błyskawicznie postanowił zwiedzić zakamarki nowego lokum i ... wszedł za szufladkę, w głąb mebli. Wszedł i jak zwykle w takich przypadkach bywa - wyjść już nie umiał.
Miś jest kotkiem o małym rozumku. Nie potrafi załapać, że jeśli gdzieś wejdziemy, to mamy zwykle możliwość wycofania się tą samą drogą. To za trudne dla Misiaczka.
Persik rychło zorientował się natomiast, że oto nowe, cudne mieszkanko wśród skarpetek Dużej zamieniło się w więzienie i ... uderzył w płacz. Tym samym do myślenia nie był już zdolny. Persidełko bowiem albo myśli, albo płacze. Kropka.
Wołałam, prosiłam, pokazywałam, że musi wejść do szufladki (żebym mogła wysunąć go na wolność) - nie rozumiał. Darł dziób, minuty mijały, autobus zapuszczał motor na przystanku, a ja nie mogłam wyjść z domu! Przede mną rysował się przynajmniej 8-godzinny rytuał egzaminowania. Potem wypełnianie dokumentów. Poza tym - dojazd do pracy, powrót, przystanki, to jakieś kolejne 2 godziny. Wrócę za 10-11 godzin, podczas których kocurek pozostanie bez jedzenia i wody. Ponadto nasiusia, nakupka i jak ja to potem posprzątam???? Nie mogę go zostawić we wnętrzu mebli na 11 godzin. Mąż też wcześniej do domu nie wróci. Co czynić?! Postanowiłam działać radykalnie, choć nieco brutalnie. Zaczęłam ... zasuwać szufladkę, ni mniej ni więcej tylko uświadamiając pieszczochowi, że albo do niej wskoczy, albo go zgniotę. Oczywiście nie miałam zamiaru zrobić mu krzywdy, starałam się jedynie pobudzić, zakrzyczany paniką, instynkt przetrwania. Persidełko chyba średnio mi ufa, bowiem instynkt wziął górę nad przerażeniem i kazał malcowi wskoczyć do szufladki. Wyjechał tym samym na wolność.
Zdjęć z całej operacji nie posiadam, bowiem istnieją takie chwile w życiu kota i człowieka, o których dokumentowaniu jakoś się nie myśli. :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Pan Cieplutkowski

Pan Cieplutkowski był tyci
Ciut większy od ziarnka kawy,
A oprócz tego radosny,
A oprócz tego ciekawy.*

Gdy na podłogę gabinetu weterynaryjnego opadły ostatnie kłęby niebywale gęstego futra, zgolonego z Mirmiłka, oczom rozanielonej gawiedzi ukazał się właśnie on, malutki dżentelmen - Pan Cieplutkowski. Stanął w miejscu, gdzie przed sekundą znajdował się Mirmiłek i zachwycił własną lekkością. Przez nastepnych kilka tygodni wiosenne słoneczko otulało jego maleńką postać, docierało do różowego ciałka i poddawało bezustannym pieszczotkom.
Pan Cieplutkowski odkrył nagle to, czego dotąd nie doświadczył ofutrzony Mirmiłek. Oto każdy przedmiot, mebel, tkanina, nadawały się do tego, by się o nie ocierać, mrrrrrruczeć, prężyć i nadstawiać. Przede wszystkim jednak do sprawiania niesamowitej wręcz radości i przyjemności służyły ludzkie ręce. Pan Cieplutkowski garnął się do nich tak, jak nigdy nie czynił tego Mirmiłek.
Duża wyrównała Panu Cieplutkowskiemu elegancki, biały żabocik, pozostawiony przez panią weterynarz, i teraz nikt już nie może równać się z nim pod względem elegancji i lekkości. Pan Cieplutkowski biega, podskakuje i unosi się nad ziemią niczym pucułowaty motylek z płaskim noskiem! A gdy napotyka gdzieś człowieka - zagaduje, zaczepia i prosi:

- Zobacz, śliczny jestem, co nie? Nie pogłaskałbyś mnie? Pogłaszcz, podrrrap, o tu, i tu, i jeszcze raz tutaj. Mrrrrr... Zobacz jak wysoko potrafię wyprężyć plecki! Zobacz jaki jestem aksamitny i milutki w dotyku! Czy widziałeś kiedyś i dotykałeś coś równie miękkiego?

Ja nie widziałam i nie dotykałam. Nigdy nie miałam do czynienia z czymś, co byłoby równie aksamitno-jedwabiste,  równie ciepłe, mruczące i wibrujące. Przytulam twarz do tego aksamitu i zapominam o bożym świecie. Malutkie serduszko bije pod moimi pacami, a pod różową skórką zdaje się drzemać pomniejszone słoneczko. Mam w rękach aksamitnego aniołka.
Tymczasem Pan Cieplutkowski się wierci. Nie chce być tulony, woli być głaskany. Tak jest milej. A potem znów biega, biega, biega i podskakuje.
Gdy słońce wita się z kwiatkami na balkonie, Pan Cieplutkowski już układa się w jego promieniach. Najpierw jeden boczek, potem drugi, i znów ten pierwszy.
- Cześć! - zagaduje sąsiad piesek. - Wyjdzie dzisiaj Mirmiłek?
- Nie, nie ma Mirmiłka. Nie wyjdzie. Zniknął sobie na dłużej. Wyjechał. Teraz jestem ja. Pan Cieplutkowski.
- Aaaa, no dziwny trochę jesteś. Jakoś inaczej niż Miś wyglądasz.
- Wcale nie musisz się ze mną kolegować. Ja sobie tu poleżę, a jak wróci Mirmiłek to mu powiem, że pytałeś.
- Spox. Będę czekał.
Piesek odbiega do domu, a Pan Cieplutkowski zdaje się oddychać z ulgą i wraca na swoje miejsce w promieniach słoneczka. I tylko wieczorami Pan Cieplutkowski chętniej niż dotąd zakopuje się w kołdry, poduchy i układa jak najbliżej Dużych.

- Kocham Pana, Panie Cieplutkowski. Jest Pan najmilszym, najradośniejszym, najbardziej słonecznym Istotkiem na całym wielkim świecie. Takim cieplutkim i tak nieprawdopodobnie miękkim.
- Nie tęsknisz za Misiem?
- Tęsknię. Ale pobądź ze mną jeszcze troszkę. Za parę tygodni futerko odrośnie i znikniesz. Ukocham swego Mirmiłka, to oczywiste, ale gdzieś w zakamarkach serducha będę tęsknić do ciebie, mój Kocie w Żabocie.
- Będę z tobą cały czas. W środku, w Mirmiłku. A kiedyś, kiedyś, gdy lato będzie bardzo gorące, może znów spotkamy się w gabinecie weterynaryjnym. Stanę na przeciwko ciebie, a ty powiesz: "witaj Panie Cieplutkowski!" i zabierzesz mnie do domu. Mirmiłka znów wyślemy na urlop.


_______________________________
*parafraza wierszyka "Pan Maluśkiewicz i wieloryb" Juliana Tuwima

środa, 6 kwietnia 2011

Mały, chudy, ale byk!

Za górami, za lasami, choć wcale nie tak dawno temu żyło sobie trzech braciszków. Najstarszy był wielki, średni był sprytny, a najmłodszy ani jedno, ani drugie. Najstarszy był mądry, średni był bystry, a najmłodszy miał inne priorytety. Najstarszy był silny, średni inteligentny, a najmłodszy... no, miał jakiś urok w sobie.
Nazywali się Czesio, Jożik i Mirmiłek. Mieli też siostrzyczkę, ale ona nie odgrywa żadnej roli w tym opowiadaniu.
W baśni o trzech braciach pojawia się zawsze stara matka, ojciec, który odumarł był dziatki swoje, gdy te tkwiły jeszcze w kolebkach i powijakach oraz piękna królewna. Ja się na takie rozwiazania nie zgadzam, bowiem  - choć nazywa się mnie "kocią mamą" - nie jestem stara! Duży kociego ojca nie przypomina i - chwalić Boga - żywie jeszcze, zaś żadna bladolica królewna po blogu pałętać mi się nie będzie. Bo nie.
Braciszkowie żyli zatem z młodą matką i całkiem niepodobnym do kota ojcem, skutecznie chronieni przed zakusami obcych królewien. Najstarszy i średni budzili podziw powszechny i słyszeli dnia każdego pochwał mnóstwo, najmłodszy zaś - był chwalony, bo tak wypada. Młoda matka pozostawała jakoś przesadnie wyczulona na jego punkcie i jak kto nie chwalił odpowiednio, to nawet herbaty podczas odwiedzin nie dostał. Nad malcem roztkliwiać się należało i kropka.
Najstarszy i średni uczyli się pilnie wszystkiego, co dzielne koty wiedzieć powinny, najmłodszemu opornie jakoś to wychodziło. A to zapominał, jak ma na imię. A to nie wiedział, gdzie się źródełko z wodą znajduje. A to zapominał, gdzie spichlerze. Ludzie się dziwowali i gorszyli, bo o ile najstarszy i średni wyglądali mądrze i inteligentnie, o tyle najmłodszemu zdarzało się języczka zapomnieć schować i z takim mało bystrym wyrazem pyszczka dziwował się on światu.
Chudziak był z niego i mizerotka. Kichał, prychał, jadł mało co. Gdy zdarzało się, że po wyczerpującym dniu najstarszy z najmłodszym odpoczywali obok siebie, światu ukazywał się widok niezapomniany. Rozmiary braciszków porównywalne były do Dawida i Goliata lub Flipa i Flapa.


Pewnego dnia jednak zauważono w zamku przedziwne zjawisko. Oto najmłodszy, najchudszy, najsłabszy braciszek zaczął przedziwnym trafem zagarniać jak największe tereny wspólnych zabaw, turniejów i wypoczynku. Czy odwiedziła go jakaś wróżka, czy może ukradkowy pocałunek jakowejś przedsięiorczej królewny to sprawił - nie wiadomo. Tak czy owak, malec wypracował sobie niepodważalną pozycję.
Gdy w jednej z komnat pojawił się olbrzymi materacyk, cztery razy większy od najmłodszego, Mirmiś tak się wokół niego zawinął, że olbrzymiemu Czesiowi pozostał jedynie kawałek starego, wybrakowanego kocyka. Mały Miś na wielkim materacu, wielki Czesio na małym kocyku. Widział kto kiedy takie dziwy?
Nadworny malarz tak był zdumiony zaistniałą sytuacją, że jej nie uwiecznił.
Okazja do wykonania wiekopomnego dzieła zaistniała jednak nieco później, gdy oczom zdumionej gawiedzi ukazał się Czesio wiszący na skraju kanapy, na której jednocześnie kokosił się Miś.

Jak to się stało - nie wiadomo. Dlaczego w małym ciałku zaistniała nagle tak wielka siła przebicia - orzec trudno. Czekamy na rozwój wypadków. Nawet siostrzyczka, która wydaje się trudnić czarną magią najgorszego sortu - też zaczyna pozostawać pod wpływem Misia. Zagarnia on jej ulubioną szafeczkę, na co nie odważył się dotąd żaden śmiałek. Czy maleństwo wkrótce zdobędzie skarb? Jaka magia mu pomaga? Wierzymy, że mały Miś wzorem wszystkich niedocenianych baśniowych postaci przyniesie nam jeszcze wielkie szczęście.