poniedziałek, 9 stycznia 2012

Kolokwium zaliczone, czyli zakładam bibliotekę na statkach

Witajcie.

Kolokwium chyba zaliczone. Przypuszczam, że na pewno ;) Pani doktor powiedziała co prawda, że nikt nie wypełnił w 100% poprawnie protokołu zagubienia i zwrotu książki, ale pocieszam się, że na resztę pytań odpowiedziałam, ekhem... baaardzo obszernie. Siedziałam 40 minut dłużej niż moja grupa i zażądałam nawet dodatkowego papieru, a wszystko dlatego, że znów nie potrafiłam zdecydować, które informacje są najważniejsze. No bo skoro piszemy o gromadzeniu zbiorów, to trzeba opisać wszystkie sposoby. Gdy opisujemy wszystkie, nie wolno pominąć zakupu. Gdy opisujemy zakupy, to trzeba wspomnieć, gdzie je robimy. Gdy opisujemy, gdzie robimy, to trzeba napisać, skąd wiemy o rozmaitych źródłach. A jak kupujemy za granicą? To wypadałoby o pośrednikach. A jak o pośrednikach, to płynnie przechodzimy do prenumeraty. A jak o prenumeracie, to i o badaniach poczytności i przydatności czasopism. I tak dalej, i tym podobne. Pani się przeżegnała, gdy oddałam wszystkie zwoje... Pomyliłam jednakoż bibliotekę w Płocku z biblioteką w Kielcach. Piątki nie będzie. Jak dostanę 3, to się zirytuję. Czwóreczka byłaby w sam raz.

A teraz wracając do Waszych komentarzy pod ostatnimi postami.
Tak, Kotkinsie, nie nadaję się do mieszkania w górach. Nie jeżdżę na nartach, ba! - krótko po 30-tych urodzinach doszłam do wniosku, że trzeba być uczciwym wobec siebie i raz na zawsze powiedzieć: nie cierpię chodzić po górach. No tak mam. Najbardziej bawi mnie komentarz typu: nooo jaaaak to? nie lubisz pokonywać własnych słabości?? Nie lubię. I nie chcę. Moje słabości w ogóle mi nie przeszkadzają.
Ponadto - jestem słuchowcem i nawet jeśli zdarzy mi się zachwycić jakimś widokiem, zapominam go po jakiś 20 sekundach. Właściwie to w górach... nic nie widzę. Drzewa wszystko zasłaniają. Nie mogę też oddychać, jest mi gorąco, czego krańcowo wręcz nienawidzę. Kocham zimę, chłód, wiatr, deszcz i gdy mi pot oczy zalewa, mam ochotę kroić na plasterki tego, kto mnie w góry wyciągnął. W poprzednim życiu byłam kotem polarnym, mieszkałam z Eskimosami w igloo i spałam wtulona w miękkie, futrzane okrycia na ich łóżkach. Brodziłam w śniegu i wylegiwałam się w miękkim śniegowym puchu. Dziś jedyne promienie słońca jakie toleruję, to te, które odbijają się od śniegu przy minusowej temperaturze.
Nart zaś nie nałożę, bo się panicznie boję. Lubię panować nad swoim ciałem. Przeraża mnie perspektywa tego, że obie moje nogi w ekspresowym i obłędnym tempie wędrować będą w dwie różne strony i ja nie będę w stanie nic z tym zrobić.W życiu nie zapomnę, jak moja dobra koleżanka z irytacją opisała mi kiedyś połamanego w drobiazgi brata, który akurat wrócił (nie o własnych siłach, bynajmniej!) z narciarskiej przygody. Opisawszy jego liczne obrażenia, skwitowała rzecz całą zdaniem: no tak, sport to zdrowie!, którego ironia była tyleż gryząca, co słuszna.
Nie, nie, nie. Nie wyobrażam sobie szaleńczego pędu, odbywanego po to, by u kresu zawisnąć na jakimś pniaku i szukać własnych zębów w opuszczonych ptasich gniazdach. Jeśli kiedykolwiek będę zmuszona obłapiać drzewo, to zadbam o malownicze tło dla tej czynności: rusałczana zwiewność, kwiecie dokoła i ja z włosem rozwianym, uśmiechająca się kusząco do obiektywu aparatu. Żadnych gwałtownych kontaktów z przyrodą mieć nie zamierzam i nikt mnie z niczego żyletką zeskrobywał nie będzie.
Morze to co innego. Gdybym miała kolejne życie do zorganizowania, kto wie, czy nie byłabym rybakiem dalekomorskim. Marynarzem takim z prawdziwego zdarzenia. Kocham plaże, sztormy, spacery w mokre wieczory, dopóki wiatr nie zacznie hulać między wszystkimi kośćmi. Uwielbiam zapach wody. Patrzenie w jej niesamowitą głębię. Moim marzeniem jest domek na totalnym wygwizdowie, hen w Anglii, na skalistym wybrzeżu. Tam, gdzie wiatr głowę zrywa, a diabli kłaniają się na dobranoc. W drodze kompromisu mogę mieszkać w Skandynawii. Byle zimno było. Precz z latem, nie lubimy lata. Jożo dostaje latem odparzeń, Misio łapie powietrze jak wyciągnięta z wody rybka, a Czesio i Polcia są nieszczęśliwi.
Sami popatrzcie. Jeśli ktoś ma latem, w lipu, taką minkę, to czy nie powinno się go migiem wyekspediować na Alaskę??


Muszę kończyć, żeby przytulić Misia. Misio nie chce jeść mięska, chodzi głodny i rzewnie płacze, bo dziś nie udało się odebrać od kuriera paczki z chrupkami. Miś się żali, Miś czuje się zaniedbany i twierdzi, że chudnie w oczach. To mięsko - powiada - przelatuje przez niego jak mgiełka. Nie będzie go jadł. Bardzo, bardzo dawno - aż od dalekiego wczoraj - nie jadł suchego i prosi, by mu natychmiast dać. Warto wspomnieć, że gdy wyjeżdżamy, kotami opiekuje się mój brat, który ma specyficzne podejście do dawania im jedzenia. Wystawia jakieś 8 miseczek, do których pakuje i suche i mokre (żeby koteczki mogły wybierać, na co mają w danej chwili ochotę) i tkwi w niezłomnym przekonaniu, że bardzo te biedne zwierzęta dręczymy. Co tydzień grzmi przez telefon, że koty... "są głodne! one są zagłodzone!! co wy z nimi wyrabiacie!". Nadmienię, że zagłodzona Pola przybrała 60 dag i waży już 5 kilo, Jożo ją dogania ze swoimi 4.900, Miś (chodopachołek) też dobija piąteczki, a Czesio waży... bagatelka... 10,5 i jego waga stoi na tym samym poziomie od jakiś 2 lat. No, ale są zagłodzone, biedne i krańcowo zaniedbane.
Teraz Miś zawodzi, niepomny, że brak suchego zawdzięcza "wujaszkowi", który wczoraj był uprzejmy wysypać ostatki zapasów. Idę mu sypnąć jakąś próbkę. Kotu sypnąć, rzecz jasna... ;)

O, tak głodują nasze koty!





16 komentarzy:

  1. Co do jazdy na nartach to się zgadzam z Tobą absolutnie.
    Nie rozumiem tego sportu aczkolwiek góry lubię.
    Mieszkam nad wodą i morze ciągle gdzieś tu się blisko plącze.Tu już bliżej mi do sportów :-)))
    Koty są stanowczo za chude.
    Ma rację Brat ;-)))
    Egzamin, będzie co ma być ...
    Pozdrawiamy !

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, te koty trzeba czasami podnieść... Już szukamy dla Czesławka innego transportera. Ten, który mamy, największy na rynku, obwiązujemy parcianymi pasami, a mąż nie chwyta za rączkę, tylko dzierży ukochane niebieskie kilogramki przed sobą, na klacie. Boimy się bowiem, że spód się zarwie i pieszczoch pryśnie. Jedyne rozwiązanie to zamontować kółeczka lub kupić transporter wystawowy dla psa... I to takiego dość sporego. Dlatego pozostanę dręczycielką i nadal będę głodzić te nieszczęsne stworzenia. Nie chcę już ani kilograma kota więcej! Wszystko ma swoje granice ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To był dobry pomysł, żeby nie wyrzucać Mirmiłowa z paska zakładek ;) Cierpliwość się opłaciła!
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja żartowałam oczywiście...
    Ale mam jednego rudego Cesara,
    który waży w porywach 8 kg zwykły dachowiec
    chociaż duży.
    Też go tak nosimy na klacie :-)
    Może Czesio też jest taki ponadprzeciętny wzrostem?

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem, wiem, że żartowałaś. Co do wzrostu to w sumie nie mam pojęcia, jaki jest Czesio... Brak mi porównania. I on i persiki mają krótkie łapusie, więc ciężko orzec. ALE pan doktor (któryś z kolei) przy szczepieniu miesiąc temu mówił, że Czesławek NIE JEST GRUBY. Ma grubą kość. Oponka mu w sumie wisi, ale tak samo wisi pewnie 90% innych domowych pasibrzuchów. ;) Poza tym, nie jest otłuszczony. To mięśniaczek. Taki - wiecie - ABS. Łańcuch bym mu srebrny kupiła, dres, furę i komórę, ale to intelektualista.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dalej anonimowa jestem, ale w dalszym ciągu choć anonimowo uwielbiająca bloga :), którego uporczywie podrzucam znajomym, by się uśmiechnęli i zachcieli zwierzaczka, najlepiej kotka, pieska, bądź innego królika. :) Ale, ale, mamy w "domu" kotka, tzn dom dość daleko bo w Szkocyi i nie my tylko córcia nasza, ale za to paskudnie rozpieszczany ten "nasz" rudzielec jeszcze maleńki całkiem, staje się.
    O właśnie ja w sprawie jedzenia, namawiam do bardziej naturalnego takiego jak ryż z warzywami z dodatkiem miękkim z puszki, najlepiej dobrej firmy, ale nie wiem czy dobrze robię. Koty polskie owszem "lubieją" :) takie jedzonko, ale czy Van Turecki którym podobno jest ten mały rudzielec jest, da radę coś takiego jeść? A w ogóle czy pani kochana dziewczyno o cudownym poczuciu humoru, dodaje jakieś zielone kotkom? Np. pietruszkę? Albo jakiś inny wiecheć czy chociażby lucernę kiełki? Trochę mam niepokój czym go do witaminizować i żeby naturalne w miarę to było. Jakąś króciutką podpowiedź można by poprosić?
    Serdecznie pozdrawiam - mocno ucieszona z kolejnego wpisu anonimowa. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj, witaj! Bardzo dziękuję za tak sympatyczną wiadomość. Jeśli chodzi o jedzonko kocie, to ryż z mięskiem i np. marcheweczką jest niezmiernie zdrowym daniem, ale moje dranie po prostu tego nie lubią. Wygrzebują mięsko, krzywią się na ryż, a Jożik to nawet demonstracyjnie usiłuje zakopać miseczkę. Dlatego podaję im karmę orijen, która zawiera mięso i WARZYWA, a nie zawiera zbóż, zbędnych w kociej diecie. Często podaję też gotowanego kurczaka, gotowaną wołowinę lub - to zdecydowanie rzadziej - podroby: żołądki drobiowe, wątróbkę drobiową, serca. Jeśli chodzi o puszki, to najzdrowsza jest animonda carny, która zawiera 100% mięsa lub ryb (animonda ocean).
    Ponieważ karma orijen jest bardzo dobrze zbilansowana, nie podaję już kotom witamin. Raz w tygodniu te, które chcą, jedzą jajko na miękko. Często podaję też twarożek (czysty, bez dodatków). Zieleninki nie daję żadnej, bo karma orijen sporo jej zawiera.
    Szkocji Ci zazdroszczę - marzę o tym by ją kiedyś zwiedzić, podobnie jak północ Anglii. Uwielbiam klimatyczne powieści historyczne z tamtych stron i nie tracę nadziei, że kiedyś na własne oczy zobaczę szkockie zamczyska :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Aaa, jeszcze jedno - warto do jedzenia dodawać troszkę oleju z pestek winogron, tak dosłownie z pół łyżeczki raz dziennie. Doskonale wpływa na sierść.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pozdrowienia dla Mirmiłowa. Na przeprowadzkę proponuję Koszalin - morze blisko, ubiegłe lato przypominało jesień, teraz zima też przypomina jesień, ciekawe co będzie przypominała wiosna. I zazdroszczę głodnych kotów - żeby tak moja Ofelia była kiedyś głodna i domagała się jedzenia...
    MB&Ofelia

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję bardzo za odpowiedź i córci wysyłam zaraz natychmiast informacje podane w odpowiedzi.
    Bardzom wdzięczna.
    A szkockie zamki prawie pozaliczane córcia ma, też je uwielbia a my (rodzice) tylko zdjęcia i ten Edynburski stary szkocki i jakiś zamek szkockiego klanu w okolicy Edi z daleka bo remontowali, zaliczyliśmy. :)
    Ale to co mną naprawdę wstrząsnęło i bardzo zdumiało w tym szkockim zamczysku, to maleńka kaplica Małgorzaty Szkockiej królowej z X wieku, nie dlatego że mała, ale odczułam tam - aurę prawdziwej świętości a może tylko obecności? Jestem sceptykiem i do tego niereligijna całkiem a tam takie odczucia na nas napadły. :)
    A w Polsce podobne uczucie obecności ? w Inowłodzu w kościele św. Idziego. Bardzo rzadko otwierany dla zwiedzających mały kościół, ufundowany w podzięce za narodzenie Bolesława Krzywoustego.
    http://albumromanski.pl/album/inowlodz-kosciol-sw-idziego-z-xixii-w - tu trochę więcej na ten temat. A jeśli już mówimy o zabytkach :)) a mówimy? :) to Tum pod Łęczycą ma wartość ogromną, nie tylko przez starość swą, ale także przez święte dla przodków naszych miejsce, na którym została kolegiata postawiona, podobno szwendając się tylko dookoła niej, można zostać uzdrowionym.:) No powiedzmy - ale odczucia dla wrażliwców są tam ciekawe. O zabytkach to ja długo bym mogła :) zmykam więc szybko zanim się rozpędzę dziękując raz jeszcze ciepło pozdrawiam.
    Elżbieta

    OdpowiedzUsuń
  11. Aniu ale wiesz,że taste of the wilde (nazwa karmy) jest równie fajna składowo a o połowę tańsza??
    Elżbieto, ryżyk nie jest najlepszym wyborem, słabo to trawią koty.
    Wiecie ,mam swoj prywatny ranking kośćiołów.Na pierwszym jest okrągła katedra w Splicie, w pałacu Dioklecjana(w ogóle Split:starożytny pałac wtopiony w miasto-place,ulice...),druga jest Meskita w Kordobie- najpiękniejszy meczet z wbudowaną (brutalnie!) katedrą w obrzydliwym baroku ociekającym złotem.Trzeci jest Świątynia Pokoju w Jaworze...inna i pięknie prosta.Ale król i doskonałość kościelna to Panteon w Rzymie.
    Jest doskonały (bo na planie koła?).I okrągłe (?) kościoły na Bornholmie.Obronne kościoły.W ogóle Miraniu- Tobie by się Bornholm podobał.Ma wszystko co Ci do szczęścia potrzebne zdaje się.
    A narty...Magdalena Samozwaniec pisała,że "nogi są do patrzenia a nie do chodzenia".I tak podchodzę do tzw "chodzenia po górach".Chodzę tylko dla Męża,raczej oszczędnie i pooowoooli:) Ale narty...narty są z góry na dół,a do góry wyciągiem.I to jest ok!
    Jeździłam kawał życia konno i to był dopiero brak kontroli!Zwierz duży i nieprzewidywalny.I czuły,i szalony.
    Ech...zeszłam z koni na koty..:)
    Kotkins

    OdpowiedzUsuń
  12. Elu, możemy mówić o wszystkim, co w duszy gra. Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam to co piszesz, linki sobie też posprawdzam.
    Kotkinsie, co roku planujemy z Pe wyjazd właśnie na Bornholm!!! Jak dotąd średnio się udaje, ale może kiedyś wreszcie się wybierzemy. Bornholm jest pierwszy na naszej liście. A co do koni - troszkę na nich jeździłam w liceum. Nie boję się tego dużego zwierza. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że jestem absolutnie bezpieczn przy takim silnym, mądrym stworzeniu. Konie są przepiękne. Zawsze chciałam mieć własnego... A mam koty. Całkiem jak Ty. Oj, Kotkinsie. MUSISZ do mnie kiedyś zajechać, choćby w drodze z owych nart. Mam wrażenie, że doskonale by nam się razem gadało.

    OdpowiedzUsuń
  13. Też mam takie przekonanie!:)
    Na Bornholmie mieszkałam w niebieskim domku z białymi okiennicami,wszędzie jeździłam rowerem.Z okna widać było sosny i morze.
    Nie było reklam a warzywa kupowało się wrzucając pieniążek do puszki przed furtką ogrodnika( stały sobie wystawione warzywka i NIKT nie kradł!)
    Ale nieprędko tam wrócę: jestem dzieckiem śródziemnomorza i to kocham najbardziej.Chorwacja.
    Trogir,Split,Dubrownik...i wyspy,promy ,mosty...i przepiękne Plitvice...
    Nigdy nie zrozumiem jak ludzie w tak pięknym miejscu mogli zrobić tak straszliwą wojnę...I to fajni, ciepli ludzie.
    Ja jeździlabym tam co roku.
    I do Orvieto,popatrzeć na katedrę.
    Nie lubię Włochów,ale Orvieto...czytałaś "1000 dni w Orvieto" de Blasi Miranio?Sam smak !(dosłownie!)
    Rozmarzyłam się...
    Miałam dwa lata konia,Jantara.
    Konie są niesamowite.

    I znowu 1 w nocy...pozdrów zapracowanego Joża!(a Pola tak z nimi się "pospolituje" i śpi w tym samym łóżku??Niesłychane!)

    Kotkins

    OdpowiedzUsuń
  14. witaj, przez przypadek natknęłam się na Twojego bloga i wprost oniemiałam widząc kotka ze zdjęcia! bardzo chciałabym talkowego, ale nie mam pojęcia jakiej jest rasy, byłabym wdzięczna za odpowiedź!

    OdpowiedzUsuń
  15. witaj, przez przypadek natknęłam się na Twojego bloga i wprost oniemiałam, gdy zobaczyłam kotka ze zdjęcia! otóż bardzo chciałabym takowego posiadać, ale nie mam pojęcia co to za rasa, byłabym więc wdzięczna za odpowiedź! pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja początkowo uznałam, że założę firmę. No bo czemu właściwie nie? Ale potem po rozmowie z kolegą okazało się, że mozna od razu kupić gotowe spółki no i znowu mam zagwostkę. Pewnie znając życie, nie zrobię nic i basta

    OdpowiedzUsuń