Znów muszę Was jednak zapewnić, że nadal niezmiernie lubię to miejsce i będę tu wracać, choćby nieobecność trwała rok czy dłużej. Ani przez chwilę nie pomyślałam, by wysłać Mirmiłowo w niebyt. Byliśmy, jesteśmy i będziemy tak długo, jak długo - mimo wszystko - w wyrozumiałości swojej będziecie chcieli nas czytać.
Ton dzisiejszej notki nie będzie tak pełen humoru jak to zwykle bywa. Bardzo jestem zmęczona, tym razem fizycznie, a przecież koniecznie muszę Wam donieść, że... mamy w domu skarb. Najczystszy klejnocik, znaleziony na śmietniku.
Tydzień temu, gdy on i dwa malutkie cuda jemu podobne skończyły ok. 4-5 dni, człekopodobna kreatura zawiązała je szczelnie w reklamówce umazanej smarami, olejami i wyrzuciła do śmieci. Kocięta - wszak wiadomo, że o nie właśnie chodzi - w chemikaliach umazane miały noski, pyszczki, całe ciałka. Ich rozpaczliwe wołanie o pomoc usłyszał mój mąż i razem z kolegą, wkroczył do śmietnika, tnąc każdą reklamówkę w poszukiwaniu płaczących kocich dzieci. Pracownicy firmy, w pobliżu której znajduje się śmietnisko, w pierwszym odruchu powycierali pyszczki i nakapali do nich rozcieńczonego krowiego mleka. Ja gnałam na złamanie karku, by zabrać kocięta.
Po dwóch dobach walk straciliśmy dwa maleństwa: najsilniejsze i najsłabsze. Najprawdopodobniej chemikalia spowodowały zmiany w płuckach i obydwa kociaczki udusiły się, jedno po drugim.
A potem nastąpiła walka o trzeciego, która - o ile pomodlicie się solidnie do Św. Franciszka lub potrzymacie mocno kciuki - powinna zakończyć się powodzeniem. Karmimy co dwie godzinki, masujemy brzuś i każdego dnia walczymy z nowymi problemami: ropieniem w oku, ropieniami na skórze, problemami z oddechem, problemami z wypróżnianiem.
Nasze maleństwo jednak trzyma się życia i... rośnie! Na razie najgorsze, co nam grozi to zasnute bielmem oczko, które w absolutnie najgorszym wypadku kociątko może stracić. Jeśli jednak będziemy mieć nadal szczęście - rogówka powinna się zregenerować. Jestem w kontakcie z przychodnią słynnego dr Garncarza.
Jeśli chcecie ze szczegółami poczytać o naszych codziennych zmaganiach, zapraszam na wątek założony na forum "miau". http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=141938
W tym miejscu chciałam złożyć najserdeczniejsze podziękowania FORUMOWICZOM, którzy w tych nerwowych chwilach przynieśli nam pomoc nieocenioną. Mnóstwo Ciotek i Wujków trzyma za nas kciuki. Przepraszam, że nie wymienię wszystkich (miejsca chyba by mi zabrakło), jednak proszę pamiętać, że mam w serduchu tony wdzięczności dla każdego z Was. Kocham Was, po prostu, i dziękuję!!!
Szczególne podziękowania jednakoż kieruję w stornę: MARII D. (za opiekę hodowlaną), Magdy - KOTKINSA (za opiekę medyczną i okulistyczną), KASI (od uroczej Stokrotki, za ostrzeżenie), MARCIE (Rapsodii 82, za wsparcie duchowe), ELI G. (za nieocenione, codzienne, wzruszające wsparcie - ELU, nie zawsze mam czas odpisywać, ale dziękuję!!), AVIAN, MAJENCJI (za dzielenie się doświadczeniami) i - jak wcześniej wspomniałam - całej plejadzie osób, które pomagają mi 24 godziny na dobę o każdej porze.
A teraz chyba nadszedł czas, by przedstawić Wam nasze cudeńko. Jeśli będziecie solidnie trzymać kciuki BOLUŚ przeżyje i stanie się mieszkańcem Mirmiłowa: