poniedziałek, 31 grudnia 2012

Noworocznie...

Kochani,
niech nadchodzący Nowy Rok przyniesie Wam zdrowie, radość i pogodę,
a Waszym Zwierzętom moc energii i doskonałe samopoczucie.


wtorek, 25 grudnia 2012

Mam Kota Prawdziwego.

Na to, iż stałam się posiadaczką Kota Prawdziwego wskazywało wiele faktów. Nauczyłam się jednak jasno je definiować dopiero wtedy, gdy obdarowano mnie w wigilię "Kotem w stanie czystym" Pratchetta. Przeczytałam dzieło w dwie godziny, obśmiałam się setnie i zadumałam głęboko. A potem mnie olśniło. Ależ tak! To jest to! Nareszcie wyłożono przede mną prawdy, jasno określające, co się w moim domu dzieje. Nareszcie odnalazłam klucz, otwierający wrota rozwiązań wielu mirmiłowskich zagadek.
Zaczęło się od tego, że gdy w piątek, przed Bożym Narodzeniem, przekroczyłam próg własnego mieszkania ujrzałam w przedpokoju stworzenie piękne, wręcz magiczne i całkowicie mi obce. Było ono duże, większe od Polci, lśniące, wyraziście pręgowane, smukłe, gibkie, zwinne i oszałamiające elegancją. Spojrzało na mnie migdałowymi oczami, w których jarzyło się szelmostwo i skłonność do awantur. Pikanterii temu spojrzeniu dodawało niewielkie bielmo, pokrywające część jednej źrenicy i przywodzące na myśl łotrzyka - pirata.
Stworzenie pasowało do reszty puchatych mieszkańców Mirmiłowa jak wół do karety. Nie było puchate i stęsknione, nie przytulało się, nie gadało, nie okazywało głębokiej przyjaźni i przywiązania. Najdziwniejsze jednak było to, iż charakteryzowało się ono zdolnością bycia w wielu miejscach jednocześnie, pojawiania się i znikania w sposób niewyjaśniony, materializowania się zawsze w miejscu i czasie, w którym absolutnie nikt by się go nie spodziewał. Ponadto - o borze szumiący - jako ono psociło! Przemieszczało się wyłącznie nad podłogą, zaczepiało, podgryzało, uciekało, goniło, przewracało, pojawiało się w dziurach i szparach, chwytało, gryzło, kradło z talerzy, pochłaniało byle co (nawet przepaskudny, stropianowy ryż preparowany) i myło łapki pod kranem.
Małżonek objaśnił mi, że aksamitnie pręgowany, upiornie niegrzeczny elegant to nie kto inny, jak na moim własnym dekolcie wyhodowany Bolutek Bolusiński, ten sam, którego karmiłam strzykawką, któremu przeciskałam pasztet przez smoczek, i który był uprzejmy wstrzymywać czynności trawienne nawet 9 dni, doprowadzając mnie do stanu permanentnej irytacji.
Ponieważ jestem nieufna i zachowawcza - nie bardzo dawałam temu wiarę. Mój Boluś bowiem kochał z całej mocy, właził na kolanka domagając się smoczka, był słodki, ufny, maleńki, bezbronny i oddany bez reszty. Przepiękne półdiablę natomiast ma z Bolusiem tylko dwie cechy wspólne: ubranko złożone z olśniewająco białego krawacika i skarpetek oraz bielmo na oczku.
Nieprzytomnie rozkochany w owym awanturniku małżonek podarował mi jednak na gwiazdkę Pratchetta i wszystko zaczęło się zgadzać. Straciłam Bolusia, zyskałam Kota Prawdziwego i jedyne, co mi pozostało, to przyzwyczaić się do paru kwestii.

Szybko przekonałam się na przykład, że Bolutek nadal koooocha. Kocha bezgranicznie i nieopisanie, ale tylko wtedy, gdy mu się przypomni. Nie wiedzieć czemu, miłosne oszołomienie (tak wielkie, że graniczące niemal z utratą świadomości) dopada Bolutka zawsze wtedy, gdy człowiek pracuje przy komputerze lub siedzi... No, nieważne, gdzie siedzi. Kocisko włazi wówczas na kolana, a jego oczy zamieniają się w dwie - doskonale bezmyślne - krople roztopionego masła. "Oooooo, tuuuuuuu, tuuuuuu mnie drrrrrap!". I zaręczam - miłość dla się zobaczyć. Boluś zamienia się w nią cały, do ostatniej komóreczki, świat przestaje istnieć i zostaje tylko to barankujące, rozmruczane, rozkochane, obłędne uczucie.
Znika ono jednak jak sen złoty, gdy człowiek usiłuje wstać.Wtedy nasz pręgowany amant zamienia się w wulkan energii, któremu nie towarzyszy jednak erupcja intelektu. Nie, Bolek nie zapowiada się na kota, który pomysłami zmieni świat. To kot czynu (dokonywanego bez myśli przewodniej, na chybił-trafił), przy którym to kocie reszta naszej gromadki przywodzi na myśl laureatów nagrody Nobla.
Interesuje go dokładnie wszystko, jednakoż za owym zainteresowaniem nie podąża refleksja. Weźmy taki strumień wody. Jest ciekawy, szumi i pędzi, zatem Boluś wsuwa podeń łapkę. " - Fuuuuujjjj, paskudztwo! Obrzydlistwo!" Kocina otrząsa ze wstrętem skalaną kończynę i... wkłada pod wodę drugą. Reakcja jest identyczna. Tymczasem pierwsza łapka już wyschła, więc można przy jej pomocy sprawdzić, czy w kwestii wody coś się zmieniło i czy nadal jest mokra... Siedząc na brzegu wanny, Bolutek z żelazną konsekwencją i zaangażowaniem godnym lepszej sprawy, wkłada pod kran raz jedną raz drugą łapkę, otrzepuje je, minę ma jak po degustacji cytryn z solą, pyskuje, narzeka, klątwy rzuca i... niczego się nie uczy, co - przyznaję - nieco mnie martwi. Niezbyt krzepiąca jest świadomość, że odchowało się kocię wprawdzie dorodne, lecz o inteligencji nienachalnej...
Tak czy owak, Bolutka nie sposób nie kochać. Nie istnieje bowiem czynność, przy której by nie pomagał.



Szczególnie dużo okazji do niesienia owej pomocy nastręczyła mu pierwsza Gwiazdka, o której szerzej napiszę już wkrótce...

Póki co - Wesołych Świąt, Kochani. W trakcie najbliższych dni dam znać, czy można upiec żeberka na miodzie bez upieczenia przy okazji kota.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wszystkiego mruczącego!

Kochani, choć długo nas nie było, wracamy mrucząc lub nucąc kolędę.

Całe Mirmiłowo życzy Wam spełnienia najskrytszych marzeń, pogody ducha, uśmiechu.
Cieszcie się obecnością Waszych rodzin, Przyjaciół, Zwierząt. 
Niech spokój i radość Bożego Narodzenia zamieszkają w każdym kątku Waszych domów.