środa, 7 października 2009

Kotami jesień się zaczyna...




"Kotami jesień się zaczyna..." a wraz z nią chęć przedstawienia mojej największej pasji - kotów właśnie.
Tak się składa, że to już trzecia jesień, zaczynająca się czwartym kotem. Pierwsza z owych jesieni była zarazem pierwszą spędzaną nareszcie we własnym gniazdku. Gdy opadły emocje związane z budowaniem tegoż gniazdka, pragnienie spełnienia marzeń z dzieciństwa rozparło się we mnie, rozkokosiło, rozpanoszyło i wyparło z mej łepetyny wszystkie myśli poza jedną - kota chcę. Muszę go wreszcie mieć. Bez kota nie ma jesieni, nie ma życia, nie ma nic. Kot musi być duży, pluszowy, pyzaty, okrągły jak księżyc w pełni i koniecznie... niebieski. Musi przypominać kota z "Alicji w krainie czarów", musi mieć uśmiech i przywodzić na myśl minarety. Myśl o miękkim futerku i mruczance do snu nie pozwalała mi normalnie funkcjonować. Niestety - Najwspanialszy z Mężów przez 11 lat naszej znajomości utrzymywał, że podaruje mi wszystko, wszystko, czego zapragnę - tylko nie kota.
A jednak... dokładnie 17 października kupiliśmy kocurka. Niebieskiego. Pyzatego. Z uśmiechniętym pysiem.
Możecie wierzyć lub nie, ale niebieskie koty naprawdę są niebieskie. Jest taka króciutka chwila doby, gdy noc zamienia się w dzień i kiedy to właśnie, nieskażona sztucznym światłem, sierść niebieskiego kota przybiera odcień czystego błękitu.
Dostrzegłam to już pierwszej nocy, bo z emocji - rzecz jasna - nie zmrużyłam oka. Mój niebieski skarb przypatrywał mi się bursztynowymi ślepkami i autentycznie uśmiechał.
Nazwany został Czesiem.

Zimą pojawił się u nas koleżka dla Czesia - mały, kudłaty, długowłosy i też niebieski Jożik.
Jożik był... przede wszystkim ROZCZOCHRANY. Żadna siła ludzka nie była w stanie doprowadzić jego futerka do porządku. Mogłam czesać godzinę, a po pięciu minutach wchodząca do mieszkania teściowa zarzucała mi: "nie czeszesz go, Aniu???".
Nie było szczotki, nie było grzebienia, które opanowałyby ten niebieski chaos. Kocurek wyglądał jak wyjęty z pralki po intensywnym wirowaniu; jak szczypiorek potraktowany piorunem. Ponadto miał dość trudny charakter. Przylepką był niesamowitą, kochał spać na kolankach, przepadał za naszym towarzystwem, ale jego stosunek do Czesia był specyficzny.
Zaczepiał starszego braciszka, denerwował go i drażnił, dyndał mu na ogonie i dosiadał go niczym na rodeo, a potem leciał w naszą stronę z nieopisanym kwikiem, płaczem i skargą, brzmiącą jednoznacznie: "ratunku, ratunku, on się bije!!!!".
Początkowo tuliliśmy, cmokaliśmy, uspokajaliśmy, bo Jożik jest maleńki, słabeńki, wymaga opieki. Bo Cześ waży ponad 6 kg, a Jożiś - 70 dag. Jednak... z czasem zaobserwowaliśmy, że rozumek naszego maleńtasa nie jest bynajmniej tak maciupki, jak nam się zdaje. Mały manipulował nami, kombinował, kręcił i dramatyzował. Przestaliśmy zatem reagować na skargi, żale i wołania o pomoc. Kwik maleństwa powodował, że uchylały się drzwi sąsiadów, ale byliśmy twardzi. Po kilku dniach maluch przestał się pruć niczym stare prześcieradło, a między nim i Czesiem zapanowała najprawdziwsza miłość.
Jożiczka pokochaliśmy szaleńczo. To właśnie dla niego powstał kiedyś ten utworek:

Obudź się, witaj, przyszedłem po miłość!!

Mój mały łepek mieści się w Twej dłoni,
Mój mały łepek i mój cały świat,
Bez słów zapewniam, że chociaż maleńki,
Chociaż nic nie mam, skarbów jestem wart.
Ty masz rodzinę, przyjaciół i domek,
Masz swoje pasje, mowę ludzką znasz,
Ty się obronisz, zdobędziesz, sprzeciwisz,
I w życiu swoim niezależnie trwasz.
Cóż ja posiadam?
Mój świat, gdy zechcesz,
kupić i sprzedać możesz tak tanio,
Lecz nie rób tego,
skrywam skarb wielki,
Dla mnie bezcenny – Twój uśmiech co rano.
Nawet, gdy zrzędzisz, marudzisz i gderasz,
Że jeszcze ciemno, że jesteś zmęczona,
Przygarniasz ręką, głaszczesz po główce,
W moje futerko zasypiasz wtulona.
Moje serduszko przy Twym policzku,
Moja mruczanka, me oczka wpatrzone,
Wszystko Ci mówi, gra, przekazuje,
Dowód miłości mej nieskończonej...

Bo ja nie szukam żadnej wolności,
Nigdy nie chodzę własnymi ścieżkami,
Tęsknię zaś bardzo, gdy Ciebie nie ma,
Twego powrotu czekam pod drzwiami...
Jak na miseczkę – czekam na słowa,
Mówione ciepło, głosem cichym, miękkim,
Trzy słowa proste, rankiem, na "dzień dobry",
Trzy słowa Twoje – KOCHAM CIĘ, MALEŃKI...


Nadeszła kolejna jesień... O jej początkach opowie Wam ktoś inny.

- Mamo, mamo, tego kotka kupmy, o tego!!!! - Nie, córcia, tego nie kupimy. Ma za długą sierść. Musiałabym go często czesać. Bez sensu, kłopot tylko. I patrz jak mu wstrętnie z oczu cieknie. Oooo, chodź tego sobie weźmiemy. Proszę pani, czy tego kota trzeba czesać?? Ja nie mam czasu. Wolałabym, żeby nie potrzebował jakiejś wielkiej opieki. Co on je? Jest agresywny??? Jaka to rasa???
Było mi smutno. Właściwie, to byłem przerażony. Razem z moim panem i siostrzyczkami byliśmy na wystawie kotów rasowych. Wokół roiło się od klatek i pięknych futrzaków. Na wielu klatkach widniały napisy: „Na sprzedaż”, „Sprzedam tanio”, „Do sprzedaży od ręki!”.
Mnie nikt nie chciał kupić. Cieszyłem się, ale też ogromnie bałem. Serduszko waliło mi z całej siły, a w główce panował zamęt. Bo jeśli ktoś mnie w końcu kupi, to czy będzie mu się chciało mnie czesać? Przecież, jestem bardzo kosmatym kotkiem. Mówi się o mnie „pers”. Jeżeli przez dwa dni nikt mnie nie uczesze, pod paszkami robią mi się okropne kołtunki i rozczesywanie futerka strasznie boli. Jeśli zatem ktoś mnie z sobą zabierze, to czy będzie delikatny? Czy będzie czesał systematycznie? Mam też kłopot z oczkami. Krótki nosek sprawia, że z moich oczków często lecą łezki. Trzeba je kilka razy dziennie wycierać, bo jeśli się tego nie zrobi, to futerko będzie sklejone i otworzenie oczek sprawi ból. Tak bardzo potrzebuję troskliwego Dużego. Czy taki Duży mnie wypatrzy? Tymczasem wokół ludzie kupowali dużo, dużo kotów - "dla dzieci". Czasem nawet nie znali ich nazwy. Wciąż myślałem o tym, że może ktoś mnie kupi i będzie szarpał. Albo nie uczesze mnie wcale. Albo nie wytrze mi oczek. Słyszałem, że często kotki takie jak ja wyrzucane są na ulicę, bo trudno się nimi opiekować...
Ilekroć zatem ktoś podchodził do klatki cały się kuliłem. Bałem się być kupiony. Wciąż słyszałem, że ludzie nie mają czasu, by dbać o kotka. Z drugiej strony, przykre też było, że nikt mnie nie chciał. Nikt o mnie nie pytał. Wokół było tyle innych, pięknych kotów, a o mnie stale ktoś mówił, że jestem brzydki, „niemodny”, „niedzisiejszy”, „paskudny”. Brzydki, bo mam płaską buzię, wklęsły nosek i stale brudne oczka. Ludzie śmiali się ze mnie. Słyszałem okropne komentarze dzieci, które mówiły, że chyba ktoś mnie mocno musiał uderzyć w pyszczek, skoro tak wstrętnie wyglądam. Było mi przykro. Straszliwie bałem się ewentualnego wyjazdu do nowego domu, a jednocześnie przerażała mnie myśl, że może nikt mnie nigdy nie pokocha.
Wokół nas stale kręciła się jakaś pani. Pan, z którym była głaskał mnie po łapce. Fajny ten pan. Potem zostałem wyjęty z klatki. Płakałem. Pani przyglądała się długo. W końcu podeszła, wzięła mnie na ręce. Wczepiłem się pazurkami w jej sweterek. Głaskała mnie delikatnie. Rozmawiała z moim hodowcą. Wreszcie powiedziała, że mnie nie kupi. Że nie można tak nagle, tak bez zastanowienia, że nic nie wie o rasie, musi poczytać, pomyśleć, zastanowić się, rozplanować i przeanalizować kocią przyszłość u siebie w domu. Odeszła.
Potem był kolejny dzień tłumu, zaglądania do klatki, wyśmiewania, mówienia, jaki to ja jestem kłopotliwy i niemodny. A potem, po kilku dniach... nagle weszła ta pani z wystawy, wzięła mnie na ręce i powiedziała: "chodź do mnie, mój Mirmiłku, pojedziemy do domu...". Teraz leżę sobie na kocyku, w promykach słonka lub ciepełku fotela. Mam wszystko: kuwetkę stale w tym samym miejscu, miseczki, kocyk, własną budkę. Mam też dwóch braciszków, mam się z kim bawić. Mam też swoich Dużych. Duża codziennie czesze mi futerko. Kilka razy nawet mnie kąpała, bo przyplątał się łupież. Przynajmniej dwa razy dziennie wyciera mi oczka. Zamówiła specjalny płyn, który hamuje łzawienie, kupiła szczotki i grzebyk. Rosnę, moje futro jest gęste i piękne. Duzi obiecali, że będą tylko oni, nikt inny, nikt mnie już nie sprzeda, i nikt nigdy nie powie, że jestem brzydki. Dla nich jestem najpiękniejszy na świecie.


Mirmiłek, Mirmiś, Miś... Moja wisienka na torcie. Kocham tego kota tak bardzo, że ni piórem opisać, ni słowem opowiedzieć. Czesio jest pierwszy, wymarzony i tak bardzo, bardzo mądry. Rozumie wszystko, co się do niego mówi. Jożik - największa przylepa. Kot niebywale reprezentacyjny. Jego nieujarzmione futerko zamieniło się w szatę zapierającą dech. Sprytny, bystry, kochany. Miś natomiast... nie jest przylepą, nie jest specjalnie bystry. ;) Jest kotkiem o bardzo małym rozumku ;) Wciąż trzeba mu w czymś pomagać. Czy jest śliczny? No cóż... jego uroda jest specyficzna, a jednak... To Mirmiłek jest moim absolutnym ulubieńcem. Chociaż nie daje się brać na kolanka, choć nie reaguje na polecenia, choć nie jest wymarzony, nie jest oczekiwany, choć jest trzeci w kolejności - pozostaje dla mnie wyjątkowy... Nie wiem, dlaczego.
To dzięki niemu pokochałam persy. Ich cudowne, olbrzymie, wyraziste oczy, lśniące niczym klejnot. Ich niezwykłą szatę i... misiowatą nieporadność.
Czasem dostojne i piękne, czasem - nieporadne, słodkie i bezbronne. Persy to moja najukochańsza rasa. Codziennie dostrzegam w nich coś nowego, co mnie totalnie urzeka. Dumną kryzę, pyszny ogon, misiowe łapcięta. Marzę o persie point - białym z niebieską maską, wystawowym, ale... to marzenie się nie spełni, bo oto znów jesień kotem się zaczęła i w domu miejsca zabrakło. Nie żałuję jednak, bo w naszym domku schronienie znalazła Polly.




6 komentarzy:

  1. Ja chyba nigdy nie przestanę płakać, czytając historię Mirmiłcia. Mam nadzieję, że moja znerwicowana Marigold też w końcu odkryje, że świat jest fajny i nie trzeba szybko przemykać pod ścianami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, historia piękna. Mirmiłek -pamiętam imię kota z czeskiej bajki a raczej filmu . Też uwielbiam persy,mój Bubuś był czarnym persem,odszedł 4 lata temu :-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Ling Ling! Cieszę się, że jesteś.
    Miś przez wiele miesięcy kulił się pod ścianami, gdy zdarzyło mu się coś rozsypać, strącić, sposocić. Ale to mija. Czas jest najlepszym lekarzem, o ile ma do dyspozycji lek w postaci duuuużej dawki miłości. Powodzenia!

    Miętko, współczuję straty. Persy mają złote serduszka i są wyjątkowo kochane.
    Zaś co do Mirmiłka - zaczytywaliśmy się z mężem w dzieciństwie w komiksach z serii "Kajko i Kokosz". Mirmił, władca średniowiecznego grodu słowiańskiego, był wypisz-wymaluj takim samym małym marudą jak nasz kocina. Nawet wąsy mieli podobne.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Nadziejam się", że z czasem Mariś przestanie być taką zestresowaną kotką i będzie cieszyć się życiem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Nadziejam się"... ładne :) Mogę sobie zgapić???

    OdpowiedzUsuń
  6. Możesz, możesz, taki sobie rusycyzm :)

    OdpowiedzUsuń