czwartek, 8 października 2009

Polly



Ktoś kiedyś kochał puchatą koteczkę. Po mniej więcej 5 latach kotka się komuś znudziła i wylądowała na ulicy. Dotarła do działek i tam przyłączyła się do gromady dzikich kotów. Przestała być puchata, czysta i tłuściutka. Stała się wychudzona, wycieńczona, wiecznie głodna i nastawiona na walkę o przetrwanie.
Pewnego dnia koci szkielecik wślizgnął się do jakiejś altany i tam zainteresowali się nim ludzie. Kotka została nazwana Polą i zamieszkała w domu pewnej pani. Tyle, że... za bardzo chciała mieć dom i człowieka tylko dla siebie. Cudownie grzeczna, "miziasta" i przytulaśna nie mogła znieść towarzystwa innego kota. Zaczęto znów szukać jej domku i tak trafiła do mnie - "zakoconej" już trzykrotnie. Nie bardzo miałam czas, by zastanowić się nad sensem przyjmowania pod swój dach wyniszczonej i podobno agresywnej kotki, bo uświadomiono mi, że w dotychczasowym domu nie może ona pozostać ani chwili dłużej.
Proponowałam, że pokryję koszt sterylizacji kotki, lub udzielę bardzo długoterminowej pożyczki na ten cel. Po zabiegu kotka mogła się wyciszyć, i pozostać tam, gdzie była. Niestety. Sterylizacja nie zgadzała się ze światopoglądem osoby, u której żyła kotka. Natomiast zgodne ze światopoglądem było skazywanie kotki na los co najmniej niepewny.
I tak dnia pewnego, na przełomie lata i jesieni, Polcia wysunęła się z podróżnej torby stojącej na środku mojej kuchni. Przez następny miesiąc kuchnia była wyłączona z użytku. Trwała kwarantanna. Co tam taka kuchnia w końcu! Całkiem człowiekowi niepotrzebna. ;)
Polcia okazała się tak grzeczną, tak spokojną i dzielną koteńką, że zawojowała całkowicie mojego męża. I o ile ja miałam stos wątpliwości, czy stać nas na czwartego sierściucha, o tyle on nie miał żadnych.
Na cześć bohaterki naszego ukochanego serialu ("Hotel Zacisze") przemianowaliśmy koteczkę na Polly.
Teraz, gdy piszę te słowa, Polly wyleguje mi się na kolankach, a wokół nas spokojnie spacerują trzy futrzaki. Czesio nieco posykuje i powarkuje, ale to bardziej z poczucia obowiązku niż rzeczywistej niechęci. Domniemana agresorka wlepia natomiast we mnie skośne, zielone oczyska jakby mówiła - "Widzisz, nie jestem złą kotką. Ja chciałam tylko mieć swojego ludzia".

Polcia to typowa jesienna kotka. Ma jesienne, brązowo-rudo-bure futro z ognistymi znaczeniami. Jest niebieską (takie już moje szczęście) szylkretką.
Japończycy wierzą, że szylkretki przynoszą domowi szczęście - i coś w tym jest. Odkąd mieszka z nami Pola, pootwierały się przede mną zupełnie nowe furtki, dzięki którym oddalę się może od najgorszych problemów.

3 komentarze:

  1. Witam :-) Melduję sie na blogu niebieskich futer. Pierw wszystko sobie od początku poczytam a potem coś jeszcze skrobnę. Pozdrawiam mięta z Miau .

    OdpowiedzUsuń
  2. Witamy Pierwszego Honorowego Gościa!

    OdpowiedzUsuń
  3. To tyci coś napiszę ;-) Szylkretki są cudownymi kotkami. Jedną taką znam osobiście. Dla mnie szylkretki to takie "koty malarza" .

    OdpowiedzUsuń