sobota, 7 listopada 2009


Jestem wykończona. Wyprana z wszelkich sił. Nie, nie przeorałam pola - wykąpałam dwa koty. I nosem sunę po ziemi. Przez Jożika. Pola - jak zwykle - grzecznie siedziała w wannie przez calutką kąpiel (zdjęcie). Dała się wyszorować, natrzeć odżywką, spłukać, powycierać. Potem ułożyła się w łóżeczku, w maksymalnie nagrzanej kuchni i schła sobie idealnie. Teraz leży obok mnie i kaloryfera - i jest super. Niestety Złe podkusiło mnie, by po grzecznej Polly wykąpać też Jożika. Złe ma na imię Piotr. Zaprzedałam mu duszę ponad trzy lata temu, otrzymałam znak przymierza w postaci złotego krążka, i od tamtej pory, z tajemniczych powodów słucham się tego kusiciela jak kogo mądrego. Złe uznało, że musi wykąpać swego ulubieńca moimi dłońmi, zakrzyknęło: "weźmy zrób!" i wpakowało kocurka do wanny. Kocurek okazał się godny swego opiekuna. Siedział idealnie spokojnie w wannie, obmyślając plan. Tylko wielkie oczyska jarzyły się w małej buzi, i gdybym miała źdźbło rozumu, zauważyłabym, że płonie w nich podstęp.

Gdy ogromne, nieprzebrane, ciężkie futro kota nasiąknęło hektolitrami wody, błysnęły miodowe oczęta i czort wykonał iście tygrysi skok, zalewając wodą WSZYSTKO. Po dłuższej chwili, w trakcie płukania - czynność powtórzył.

Na rozjeżdżających się nogach, bacząc by nie zostawić siekaczy w wannie, usiłowałam wykąpać ... nie, nie kota - górę futra, jakiegoś niebieskiego mutanta, obrośniętego jak nieboskie stworzenie. Pół butelki szamponu, połowę odżywki, wszystko to bez odrobiny piany wtarłam w potężny kożuch, by na koniec stwierdzić, ze warta fortunę odżywka - nie spełniła swego zadania i kocur zamienił się w jeden wielki kołtun. Rozczesując go miałam ochotę płakać z nerwów i mordować męża, pod postacią którego ukryło się złe. Kot z żelazną konsekwencją krzyczał "NE!", mnie się ręce trzęsły, złe usiłowało popijać piffko, co skończyło się rozlaniem mało aromaycznego napoju po calutkim stole i zmoczeniem mojego nowiutkiego bieżniczka.

Tak na marginesie zastanawiam się nad pewną intrygującą kwestią. Przychodzi do mnie regularnie przyjaciółka i szwagierka, obydwie jedzą, piją, wykonują mnóstwo czynności, u których podstaw, w sensie dosłownym, spoczywa bieżniczek. A jednak to mojemu bratu udało się zalać nieszczęsną materię sosem do spaghetti (pomidorowym, aby nie było za łatwo), mąż zaś potraktował stolik piwem. Ale nie - podobno to my, kobiety, jesteśmy tą skomplikowaną płcią.

Kapiel Jożika (proszę zauważyć, że on też jest facetem) zakończyła się wpakowaniem delikwenta do transportera i suszeniem go przez szczebelki. Potem było czesanie skołtunionej kołdry pasmo po paśmie. Gdzie ofiara znajduje się obecnie, nie mam pojęcia, bo obydwoje uznaliśmy, że warto byłoby od siebie odpocząć.

Jutro czeka mnie pranie ręczników, dziś odbębniłam dwukrotne ścieranie podłóg, w czasie gdy reszta moich rodaków śpi snem sprawiedliwego.

Nadmienię tylko, że luksusowe kocie kosmetyki nabyłam tak naprawdę z myślą o Mirmiłku. Nie został on jednak wykąpany i pewnie prędko nie zostanie, bowiem do kąpieli persów czuję chwilowo żywą abominację.


A Jożik, zdrajca, właśnie tuli się do małzonka, na mnie nie racząc spojrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz