piątek, 20 listopada 2009

Trudna miłość...

Czekałam na ten piątek. Na chwile, gdy wreszcie będę miała odrobinę czasu dla siebie. Tylko dla siebie, na odpoczynek. Potęzne bóle głowy i trwające wiele minut zaburzenia w widzeniu to tylko niektóre przyjemności, jakie spotykają mnie ostatnimi czasy. Wieczne rozdrażnienie, ciągła praca, ponad 500 sprawdzonych wypracowań w ostatnich dwóch miesiącach, walka z porażającym nieuctwem, analfabetyzmem i ignorancją... Czekałam na piątkową radość i... przeliczyłam się. Kochanym swoim czytelniczkom chciałam zafundować kilka humorystycznych bajek, wymyślanych przez cały tydzień, a tymczasem - pierwszy raz mocuję się z chęcią zanurzenia w fotelu i popłakania sobie tak od serca i na dobrą sprawę bez powodu.
Kotka mi nieco choruje. Po kilku zastrzykach było jakby lepiej i dziś objawy znów się pojawiły. Niby to nic groźnego - Pola je, ma wręcz potężny apetyt, jest odrobaczona, regularnie korzysta z kuwety, i wet podejrzewa po prostu jakąś bakteryjną infekcję. A jednak to choróbsko całkiem mnie rozbiło, choć chyba nie tu lezy tak naprawdę powód mego totalnego przygnębienia.
Praca... mam dość odpowiadania za cudze błędy, wybaczania, tłumaczenia, dawania szansy. Mam dosyć tego, że rodzice obcych mi przecież ludzi, wierzą głęboko, że kto jak kto, ale pani D. na pewno: da setną szansę naprawy błedów kosztem własnego czasu, ze śpiewem na ustach popracuje społecznie, bezwzględnie zawsze wysłucha, zostanie po godzinach, potraktuje indywidualnie, zadzwoni z własnej inicjatywy, będzie zawsze współczująca, otwarta i nigdy nie da sobie prawa do zdenerwowania. Mam tego tak serdecznie dosyć, tak bardzo czuję się wykorzystana, ze nawet teraz gdy o tym myślę, dławią mnie łzy czystej wściekłości. Muszę iść na urlop zdrowotny, bo mam wrażenie, że oszaleję, czytając, iz Stańczyk spowodował rozbiory, a Prus z Orzeszkową żyli w dwóch róznych, odległych od siebie epokach. Dostaję białej gorączki, gdy słyszę matkę, która żąda kolejnej szansy dla dorosłego analfabety, co to nie dostrzega róznicy między "chórem", a "hurem" (sic!) lub dla 17-letniego matołka, który jest zdania, iz Chrystus narodził się w XVIII w przed naszą erą... (to nie jest, moi Państwo, fikcja literacka, to są fakty, realnie istniejące, wzięte wprost z wypracowań).
Dochodzę do wniosku, ze jestem śmiertelnie zmęczona ludźmi. Ich roszczeniowością i całkowitym brakiem samokrytycyzmu - "nawet jeśli moje dziecko uważa, że Rzym płonął przez 40 lat, a Hiob był postacią skrajnie negatywną, to i tak jest genialne, bowiem... jest MOJE". Wszak to takie oczywiste!
No i chyba jestem uzależniona od internetu ;) Chcę rozmawiać tylko z wybranymi, tylko na wybrane tematy, by absolutnie nie słyszeć tego skrzeczącego tonu wyższości, gdzie z każdej sylaby płynie ukryte: "żądam! wymagam!" - diabli wiedzą, w imię czego...
No i miałam się zanurzyć w domowej ciszy. Tymczasem cisza może i jest, ale jakaś taka napięta. Mąż śpi. Nawet gdy nie śpi, rozmowa się nie klei. Wszystko staje się irytujące, bo nagromadzone emocje chcą gdzieś znaleźć ujście. Dobijają się, by wyleźć, a resztki przyzwoitości każą im tkwić tam, gdzie są.
Nie sposób ich wykrzyczeć, płakać bez powodu też jakoś tak nie bardzo. Trzeba trzymać formę.
Kotka choruje. Przyniesiona z łazienki gryzie i drapie. Nie da nic przy sobie zrobić. Mam nieodparte wrażenie, że im dłużej ze mną jest, tym mniej mnie potrzebuje. Chce być sama. Ona odpoczywa, a ja jej przeszkadzam.
I to jest najbardziej przykre ze wszystkiego. Ręce mam tak pogryzione i podrapane, jakbym miała stado małych kociaków. Między mną a tą kicią zaistniała jakaś bardzo trudna miłość.
Pytałam weterynarza o jej bezgłos. Nie wiem, czy o tym pisałam, ale Pola odkąd u mnie jest, nie wydaje z siebie dźwięków innych niż mruczenie i nocny, upiorny krzyk przez sen. Nie miauczy. Otwiera pyszczek i... nic się z niego nie wydobywa.
Wet powiedział, że to najprawdopodobniej stres. Szok. Coś jak mutyzm u ludzi. Tego samego wieczoru przeczytałam w czasopiśmie felinologicznym historię kota, który w pewnych szalenie traumatycznych okolicznościach tak krzyczał, że nieodwołalnie zniszczył struny głosowe i nigdy juz nie wydał z siebie dźwięku. Jak Pola. Nie wiem, co spotkało tę kotkę. Nie wiem, czy była wyrzucona dlatego, że atakowała, czy zaczęła atakować dlatego, że ktoś ją skrzywdził. Wiem, że poza krótkimi chwilami "bliskości" Pola będzie żyła obok nas, a my nie mamy dostępu do jej świata. I bardzo mi z tego powodu smutno...

4 komentarze:

  1. Bardzo przepraszam za brak "ż" w wielu wyrazach. Nie wiem, jakiego rodzaju błąd jest na stronie, lecz gdy piszę tę literę - często kasują mi się całe zdania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może naciskasz niechcący Ctrl+Z, co jest skrótem na "cofnij", więc cofa napisane zdania.

    A co do trudnej miłości: Marigold też nie jest doskonała. Nie gryzie, nie drapie, co najwyżej ostrzega, że coś się ją głaszcze nie tak, ale posikała 3 razy nie tam, gdzie trzeba i nie wiem, cz problem załatwiony, czy jeszcze się to powtórzy.

    Tak to już jest - nie wiemy, jakie nasze koty będą... ale i tak je kochamy, czyż nie?

    A co do pracy: nadopiekuńcza matka, kwoka, telepiąca się nad dzieckiem, zabrała dziecko z mojej klasy do innej, bo rzekomo chłopiec się mnie boi. Szanownej pani nie przyszło do głowy, że skoro ona jest przy nim 24 godziny na dobę, nawet sam nie może na krzesłku usiąść, bo matka go sadza, będzie zestresowany w każdej sytuacji BEZ JEJ obecności i to nie jest kwestia mnie, ani żadnego innego nauczyciela, tylko jego braku choćby minimalnej samodzielności. I teraz - w ramach ubzduranego sobie problemu - zabrała dziecko do nowej sali, nowych dzieci, nowego nauczyciela i on na pewno będzie mniej wystraszony, niż w tej samej co zawsze sali, z tym samym nauczycielem i tymi samymi dziećmi, taaaa...

    Ciesz się weekendem, kotami, zrób sobie ulubione jedzonko, albo pijonko i się relaksuj. Czego serdecznie życzę :) I zdrowia dla Polci :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz z Polą może jest tak , że potrzebuje czasu i pobycia samej w tej łazience. Może pozwól jej na to, niech tam sobie trochę posiedzi. Mój pers jak się źle czuł albo miał "muchy w nosie" to chował się pod szafą .A wyraz jego oczu i pyszczka był wymowny " Nie ruszaj mnie, bo pożałujesz !" Czasem to trwało kilka godzin, ale zdarzało się tez i 2-3 dni.

    Co do Twojego nastroju, to według mnie urlop zdrowotny i to taki dłuższy ,koniecznie potrzebny. I nie jak przyjdą święta ,czy ferie ale najlepiej jak najszybciej. Bo inaczej też się zechcesz schować w kąt i nikogo nie wiedzieć, z nikim nie rozmawiać...żeby tylko wszyscy dali święty spokój.
    Trzymam kciuki za zdrówko Poli i za poprawę samopoczucia :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie, że kochamy. Mam wrażenie, że kot pierwszy i kot wyratowany to istoty, do których ma się stosunek szczególny. Kocham tę kicię tym mocniej, im bardziej daje mi w kość. Jest dla mnie wyzwaniem. No i ma tylko mnie.
    Co do pracy - muszę się zdystansować. Muszę wreszcie zakorzenić w sobie przekonanie, że to nie są moje dzieci, nie jestem (wbrew temu, co może zasugerować rodzic) odpowiedzialna za ich lenistwo. Pracuję jak mogę najlepiej, a reszta właściwie nie jest moim problemem. Daję im tyle wiedzy, na ile starcza mi czasu. Wykorzystuję każdy moment i nie obijam się. A jeśli ktoś z tego nie korzysta - nie mogę czuć się winna.

    OdpowiedzUsuń