środa, 13 stycznia 2010

Perska straż parapetowa, czyli jak nie zjadły mnie wełnowce.


-Zjedzą mnie wełnowce - poinformowałam Misia, siedzącego na parapecie i pomagającego mi w czyszczeniu storczyków. - Albo się w sztok upijemy, bo od tego spirytusu kręci mi się w globusku. Tobie też??
Miś się zamyślił. W jego naturze tkwi mocno zakorzeniony zwyczaj, by odpowiadać po długim przeanalizowaniu sytuacji.
- Nie zjedzą. - odkrył wreszcie.
- Co ty tam wiesz, plastusiu. Popatrz, ile tego diabelstwa. Zostawiają na kwiatach więcej wełny niż ty.
Miś nic nie odrzekł, bowiem znów musiał przemyśleć zarzut. No fakt, fiołki wyglądają, jakby się mocno zestarzały, całe pokryte białym puchem. I nie jest to wina wełnowców, tylko Misia, który lubi wąchać kwiatuszki. Fiołki afrykańskie nie pachną? Miś czuje! Duża jak zwykle widzi wszystko w czarnych barwach. Misiowi pachną i kropka.
Niemniej jednak, kocurek uznał, że skoro Duża podzieliła się z nim informacją o tak istotnym kłopocie, jego zadaniem jest pokazać, iż na zaufanie zasługuje i - pomóc.

Uwielbiam wolne poranki. Takiego bzika mam, by wieczorem, przed owym wolnym porankiem, wysprzątać kuchnię na błysk i rano usiąść sobie z pyszną kawą, przy stole, patrząc jak słońce odbija się w listkach moich wypieszczonych roślinek i w wymytych kaflach. Dużo wymagam? Chyba tak, bowiem od dwóch lat nigdy nie udało mi się zrealizować mego marzenia. I nie żebym była złośliwa, ale początek owej niemożności jakoś dziwnie kojarzy mi się z dniem, gdy w moim domu zamieszkał pierwszy kot...
Zapomniałam o rozmowie z Misiem. Zapomniałam nawet wtedy, gdy sprzątałam z rana pierwszego fiołka, potrzaskanego w drobiazgi, zrzuconego z parapetu, podeptanego, połamanego, a kto wie, czy nie oplutego. Mętnie pomyslałam, jak każda dobra kocia mama - moja wina. Nieważne, że Miś ma cały niemal parapet, nieważne, że pozbyłam się zdecydowanej większości roślin, by koteczki miały telewizję interaktywną na parapecie, nieważne... Widać biedactwo nie miało miejsca, by się wygodnie ułożyć.
Biało-bordowy fiołek podążył do krainy Wiecznych Kwitnień.
Następnego dnia tą samą drogą udał się fiołek fioletowy, a potem różowy. Trzeba było znaleźć winnego i błyskawiczne śledztwo odkryło go natychmiast.
- Kochanie, jak jeszcze raz zrzucisz mi kwiatka, sięgając do lodówki, to cię zaprzęgnę do przekładania w lodówce drzwi! Przyjdzie Kolo, to mi to we dwóch zrobicie - poinformowałam męża tonem nieznoszącym sprzeciwu (ma się wszak to zawodowe doświadczenie). Oczywiście przestępca próbował się bronić, że nie on, że koty, że Miś się wierci... Akurat! Grzeczny, spokojny Mirmiłek miałby się wiercić! Jasne! Najlepiej zwalić winę na mniejszego!
Po tym wydarzeniu mąż zaczął działać z niespotykaną u niego złośliwością i zapamiętaniem. Na podłodze lądowały fiołki, hoje, storczyki. Rankiem sprzątałam zapamiętale grudy ziemi, pracowicie i pieczołowicie wdeptane w dywanik, lub budziłam się wśród kory i kokosowych czipsów, tuląc do łona resztki orchidei, które jeszcze wieczorem stały w sypialni, na parapecie nad naszymi głowami. O porankach, słońcu i kawie mogłam zapomnieć.
Trochę trudno mi było jednak uwierzyć w winę spokojnego ślubnego, gdy wyplątywałam z włosów korę i włókno kokosowe w poranki sobotnie. No bo skoro śpi obok - znaczy się, nie szedł do pracy. Nie on zatem udekorował mi czoło orchideowym wieńcem.
Dziś postanowiłam ostatecznie rozprawić się z kłopotem. Ogoliłam z białego puchu brodate fiołki, z których zostały mi jakimś cudem same śliczne "rasowce" i włożyłam je do ciężkich osłonek. Marną resztkę storczyków poczęstowałam hojnie spirytusem, z samego rana. Zdążą wytrzeźwieć do nocy i nie ma obawy, ze któryś fiknie z parapetu. Jak fiknie, znaczy - ma słabą głowę. Część hoi ulokowałam na półkach lub w wiszących koszyczkach. Parapety zaczęły świecić pustką. Ułożyłam na nich zatem... większą ilość ciepłych kocyków i poduszeczek.

- Jednak nie zjedzą nas wełnowce - poinformowałam Misia.
- Co ty nie powiesz? - odparł Miś po długim namyśle...

2 komentarze:

  1. Zajrzałam...cudne opowiadania, opisujące wzajemną miłość, sympatię, z nutką dowcipu. Bardzo lekko się czytało, ogarnęła mnie nostalgia - ja tez miałam kotka, obecnie tylko marzenia o nich, i naprawdę - chcę aby się spełniły.

    Pozdrawiam słonecznie
    Andżelika

    OdpowiedzUsuń
  2. Andżeliko - życzę Ci kotka całym serduchem. Witaj w Mirmiłowie. :D

    OdpowiedzUsuń