niedziela, 22 sierpnia 2010

Tak lekko płynie w nas to lato...

... lekko, szczęśliwie, ale nie nudno! Za sprawą remontu podłogi sporo się ostatnio działo w Mirmiłowie. Ja natomiast doszłam do wniosku, że jakiekolwiek prace remontowe, uskuteczniane w towarzystwie trzech ciekawskich i roszczeniowych kocurków są przeżyciem ekstremalnym.
Gdy wprowadziliśmy się 4 lata temu do nowego mieszkania, zbyt szybko wymyłam świeżo zafugowaną podłogę w kuchni. W niektórych miejscach fuga została wypłukana i zaczął wnikać w nią brud. Z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień, kwestia fugi irytowała mnie coraz bardziej. Wreszcie doszło do tego, że myślałam o tej nieszczęsnej podłodze minimum 3 razy dziennie.
Przez parę tygodni łudziłam się myślą, że nie trzeba wydłubywać starej fugi, by położyć nową. Wykoncypowałam sobie, że może wystarczy tę starą jakoś odtłuścić, odkazić, sama nie wiem, co zrobić, by po położeniu nowej miała lepszą przyczepność. Guzik. Na forum budowlanym oświecono mnie, że starą fugę muszę usunąć przynajmniej na tyle, by powstały 3-milimetrowe rowki.
Gryzłam się tym strasznie, bowiem na pytanie, jakiego sprzętu powinnam użyć do tej operacji odpowiadano rozmaicie: noża, widelca, śrubokrętu, gwoździa... Nie żebym nie miała tych narzędzi w domu! Owszem, miałam. Brakowało mi jedynie ochoty, by bawić się w kamieniarza. Więźniem skazanym na ciężkie roboty też się jakoś nie czułam... Uznałam, że w takiej sytuacji nożem, gwoździem czy innym cudem, nie posiadając żadnych win na sumieniu, ja się bawić nie będę. Mamy XXI wiek, musi być inny sposób!
Próbowałam podejść brata, ale on (podobnie jak mąż) zaznaczył, że owszem - nową fugę położy, ale starej skrobał nie będzie. Nie i basta! Mąż z uporem maniaka trzymał się wizji starych metod i namawiał, bym jednak popróbowała z tym nożem. Sama, oczywiście, bo on doprawdy nie widzi potrzeby. Coś mi się uroiło z tym brudem. Poza tym, on chodzi do pracy (tu szeeeeroki uśmiech), a ja mam wakacje i nudzi mi się.
Nie nudziło mi się nigdy życiu, ale z planów remontowych nie rezygnowałam. Należało tylko znaleźć odpowiednie narzędzie. W myśl zasady: "adoptuj, adaptuj i ulepszaj" wykoncypowałam sobie, że idealnie nada się do tego celu... maleńka frezareczka do paznokci, którą przypadkiem posiadam. Tak, wiem, profesjonalna frezarka byłaby lepsza, ale mnie na nią nie stać.
Niemcy - naród zmyślny i cywilizowany - wymyślili już maszynę do wydłubywania fug. Kosztuje ona jednak, bagatela, 100 euro i stać mnie na nią jeszcze mniej niż na frezarkę.
W pewien słoneczny poranek przystąpiłam zatem do pracy. Szło jak po maśle, kurzyło się nieopisanie, dużo bardziej niż wskazywałaby na to moc frezareczki. Robiłam częste przerwy, by "sprzęt" odpoczął i nie umarł mi za wcześnie. Torturowana frezarka zdołała wydłubać fugi z całej podłogi, nim przy ostatnim kaflu wydała ostatnie tchnienie. Przyznam, że nie leżało to w moich katowskich planach. Zamierzałam jeszcze obrobić nią przedpokój. Nadworny medyk twierdzi jednak, że śmierć frezarki jest kliniczna i prawdopodobnie da się jeszcze przywrócić jej ducha.
Podczas całej mojej pracy duch natomiast nie opuszczał kotów. Czesio uparł się, że będzie mi bezustannie towarzyszył. Złe go jakoweś opętało i łaził za mną jak cień. Gdy zamykałam drzwi, skarżył się jak dusza potępiona, mamlasząc, marudząc, narzekając i doprowadzając mnie do rozstroju nerwowego.
Najgorszy jednak był Mirmił. Puchaty, nieostrzyżony, taplał się w pyle, kichał i smarkał i za żadne skarby świata nie potrafił zrozumieć, że oto po raz pierwszy w życiu ja mu czegoś zabraniam. A zabraniałam mu przede wszystkim zażywania pyłowych kąpieli.
Miś protestował. Przecież, z której strony by nie spojrzeć - on jest cudowny, on jest cukierkiem, on jest rozkoszny i nieopisanie grzeczny, więc jak to Duża może mu na coś nie pozwalać?! Tego jeszcze w misiowym świecie nie było! Dotąd Miś był wychowywany absolutnie bezstresowo, a tu nagle, nie wiedzieć czemu, Duża podnosi larum, bo on położył się na samym szczycie wielkiej góry pyłu zamiecionego z całej kuchni.
I o co taki hałas? Że miękko było? Że wygodnie? Że się troszkę futerko zabrudziło? Że był cały biały? No i co wielkiego. Wszyscy wiedzą, że Miś jest najpiękniejszy i najrozkoszniejszy, więc doprawdy Duża nie powinna być taka drobiazgowa.
Gdy zaczęłam na tapicerkach w calutkim mieszkaniu odnajdować ślady malutkich stópek, myślałam, że przerobię Misia na kapcie.
Miś po raz pierwszy formalnie się ze mną kłócił, gadał, narzekał i nieprawdopodobnie psocił.
W ogóle - to lato należy do Misia. Został on Wielkim Łowczym Mirmiłowa i po tym, jak zainaugurował sezon polowań (wrzucając mi pierwszą muchę do kawy) - poluje bezustannie.
Poluje, remontuje, przyjmuje gości i jako jedyny towarzyszy im przez całą wizytę. Jest niekwestionowanym Kasztelanem, zupełnie jak jego imiennik.

I tu muszę się czymś pochwalić. Nasz blog ma więcej odwiedzających niż strony Kajka i Kokosza. Jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę "mirmilowo" będziemy na pierwszym miejscu. Powiem szczerze, że taka mała rzecz, a bardzo cieszy, bo oznacza, że sporo osób nas czyta. A skoro czyta, to może nawet i lubi, za co na wszelki wypadek wszystkim naszym Gościom najserdeczniej DZIĘKUJĘ! :D

11 komentarzy:

  1. Pewnie , że lubi i to jak :-))
    Super się czyta Twoje opowieści o niebieskich futrach ;-)
    Tylko , że nie zawsze umie się odpowiednio elokwentnie wypowiedzieć w komentarzach .Ja piszę w tej chwili o sobie, żeby ktoś nie pomyślał, że jako ogół ...
    A skoro na "miau" chyba zaprzestałaś pisać w wątku to sobie adres "Mirmiłowa" zapisałam :-))
    Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na miau nastąpiła ostatnio wybitna eskalacja negatywnych emocji ;) Potrzebuję długiego odpoczynku.
    Bardzo bym chciała, żeby nasi Goście i tu się odzywali.
    Za ciepłe słowo bardzo dziękuję.
    ***
    Niebawem Mirmiłowo najprawdopodobniej zamilknie i to może nawet na trzy miesiące. Wyjeżdżam do pracy za granicę i zupełnie nie wiem, czy będę tam miała internet pod ręką. Jeśli tak, będę prowadzić blog dalej. Kotów nie będzie obok, więc i zabawnych inspiracji zabraknie, ale może kogoś zaciekawią przygody samej Dużej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam się, że codziennie zglądam do Mirmiłowa dwa razy w nadziei, że pojawiła się nowa opowieść o niebieskich kudłaczkach i ich Dużych.
    Misia kocham. Jest taki....Misiowaty :)
    O Twoich sukcesach na Obczyźnie musisz pisać koniecznie. Chyba nie jedziesz na zupełne zadupie, gdzie internet nie sięga ????

    OdpowiedzUsuń
  4. Mirmiłowo ma również ogromnego fana w osobie... mojego Męża ;) Co jakiś czas dopytuje się "co u Czesia?". O sobie nie piszę, bo to oczywiste.
    PS. Czy Ty wiesz, Aniu, że naszego tymczasowego lokatora - znajdkę nazwał Czesławkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem... rety, aż mi słów zabrakło... zaszczycona i wzruszona. Co najmniej jakbyście mu dali na imię "Ania" ;) Jeśli Wasz Czesławek jest do adopcji, to niech znajdzie najwspanialszy domek na świecie. Jeśli zdecydujecie się go sobie zatrzymać (wiem coś o wiecznym tymczasowaniu kota ;) ;) ) - to niech Wam rośnie zdrowo, bezproblemowo i umila życie niekłopotliwymi, a zabawnymi pomysłami.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dorotko, wiele wskazuje na to, że wyladuję w mieścinie, której nie ma na mapie, gdzieś w środku gór. Różnie zatem może być. Ale będę pisać w notatniku i ostatecznie wszystko Wam tu potem pięknie wklepię, razem z datami.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aniu, już go u nas nie ma, odnaleźli się jego właściciele. U nas był niecałe dwa tygodnie. Przyszedł pod balkon i głośnym miaukaniem domagał się jeść i wpuszczenia do domu. A w domu szybko poczuł się jak u siebie :) i pomimo początkowej niechęci mojego Męża do przybysza, swoim charakterem zaczął szybko zdobywać jego sympatię. Dostał przydomek "Śniegu", bo był cały biały z rudym ogonem i rudymi brwiami. A imię Cześ... wiadomo skąd ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Miasteczko w górach :) Pięknie brzmi. Moje marzenie.... na czas emerytury ;)

    Oby tylko ludzie, których spotkasz byli dobrzy. Życzę z całego serca.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ponieważ bardzo lubię czytać o Twoich futrzakach pozwoliłam sobie wyróżnić Twojego bloga nagrodą "To lubię" - szczegóły można poczytać u mnie na blogu. Głaski dla futerek.

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj Aniulka, brakuje już Ciebie! Nie odzywasz się ani tu, ani tam, ani nawet siam ;) czekam jednak cierpliwie, ciągle trzymając kciuki za powodzenie zagranicznych podbojów!
    Pozdrawiam
    Ana

    OdpowiedzUsuń
  11. Halo , halo ...czy na tej obczyźnie nie ma chociaż kafejek internetowych?? Pewnie pracy tyle i nowych znajomości, że czasu zero by tu coś napisać. Czekam cierpliwie na powrót :-)

    OdpowiedzUsuń