sobota, 16 kwietnia 2011

Poszukiwany, poszukiwana...

"Pola zginęła". Komunikat takiej treści otrzymałam parę dni temu na gg. "Nigdzie jej nie ma. Przeszukałem wszystko". Żadnej ikonki, świadczącej, że żartuje. Zero kpiny.
Zadziwiające, jak niespodziewanie człowieka jest w stanie rozboleć brzuch. Z sercem, które sprintem przemieściło się w okolice żołądka piszę: "Jak to zginęła? Żartujesz?". Odpowiedź przychodzi po chwili - nie żartuje, przeszukał wszytko, nie ma.
Nie, nie mógł przeszukać wszystkiego. Na pewno gdzieś jest: pod stolikiem nocnym, w budce drapaka, za moim biurkiem. Zapewne spokojnie, w ciszy i skupieniu, pozostawia gdzieś dorodnego klocka, bo Czesio się krzywo spojrzał i ona w ramach buntu nie poszła do kuwety... Kot nie igła. Ten kot wygląda jak pączek w maśle, nie zmieści się, ot tak sobie, w byle szparkę. "Szukaj jej, rany boskie". Odpowiedź przychodzi dość mroczna - za wytypowanie miejsca pobytu kota otrzymam potężny prezent. Mężowi skończyły się pomysły.
Osłabłam... Staram się nie myśleć o wyruszeniu bez jakiegokolwiek środka transportu 1000 kilometrów na piechotę w kierunku Polski. Staram się też nie wyobrażać sobie, że moja najukochańsza, doświadczona przez los koteczka znów błąka się samotnie po ulicach. Ktoś ją łapie, krzywdzi, a może zabiera do siebie i po pierwszym czesaniu bije albo wyrzuca. A zatem: biurko? Nie ma. Drapak? Nie ma. Pod pościelą? Nie ma. Kuchnia, meble, narożnik - nie ma. Balkon??? Była, owszem, ale została wniesiona do domu, bo sama wejść nie chciała, a zrobiło się zimno. Może wyszła później, wysmyrgnęła się jakoś? Ale są zabezpieczenia. Mogą jednak puścić, bo to tylko przedmioty... Wchodził ktoś do domu? Wychodził? Niestety tak. Do grażu, piwnicy...
Tu jestem bliska wpadnięcia w najczystszą panikę. Bo skoro garaż i piwnica, to pewnie wychodzący i wchodzący miał zajęte ręce, pewnie nie patrzył pod nogi. Kotka wyślizgnęła się, bo zawsze fascynował ją korytarz... Mój żołądek nie wytrzymuje napięcia. Gdy wracam przed monitor komputera widnieje na nim najcudowniejsze słowo świata: jest!!!! Znalazła się. Nikt jej nie upiekł w piekarniku, nie błąka się w deszczu po dworze. Wlazła niepostrzeżenie do szafki. Skuliła się miedzy pudełeczkami, a zajęty Duży zamknął ją i sobie poszedł...


We wrześniu zaginął Jożik. Na szczęście nie przypłaciłam tego faktu życiem, albowiem dowiedziałam się o wszystkim już po szczęśliwym odnalezieniu zguby. Duży przeżywał rzecz całą sam. Szukał bezskutecznie i z rosnącym niepokojem, potrząsając puszką z jedzeniem. Mały głodomór nie wychodził, co potęgowało tylko panikę Ludzia. Nie było go w ukochanym gniazdku wewnątrz kanapy. Nie było w budce, nie było nigdzie. Przepadł jak kamień w wodę. Dużemu skończyły się pomysły i już miał ruszać na poszukiwania w bliżej niesprecyzowanym kierunku, gdy usłyszał zduszone miauczenie. Trzy koty jadły chrupki, a gdzieś w tle ich chrupania i pochrumkiwania rozbrzmiewał żałosny miauk: - ja też chcę!!!
Niczym kwoka szukająca zagubionego pisklątka Duży przemierzał mieszkanie, cały zamieniając się w słuch. Osłupiał, gdy nagle, niedotykany niczyją dłonią, sam z siebie zadyndał powieszony na klamce plecak. Po sekundzie wychyliła się zeń rozczochrana łepetyna, informując:
- No widzisz, znów wlazłem i nie umiem wyjść, bo się gibie i kolebie...




Niekiedy wydaje nam się, że gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie znajduje się zaginiony kot, wszystko byłoby o wiele prostsze. Zapewniam jednak, że nie zawsze tak jest. Gdy zaginął Miś, wiedziałam gdzie ulokował swoje plaskate jestestwo, ale ani na jotę nie poprawiało to sytuacji.
Był maj. Ja zaś byłam członkiem komisji maturalnej i pod absolutnie żadnym pozorem nie mogłam się spóźnić do pracy. W takie dni wstawałam zwykle trzy godziny wcześniej, przewidując wszelkie możliwe kataklizmy. A jednak... Nie przewidziałam, iż koty są nieprzewidywalne.
Zakładałam właśnie rajstopy, wyjęte z najniższej szuflady olbrzymich moich mebli. W meblach tych mieści się cała moja biblioteczka, są one wykonane na zamówienie, ciężkie nieludzko i gdy raz staną w jakimś pomieszczeniu, to na wieki wieków. Szufladek zaś nie da się wyjąć. Zajęta ubieraniem, niebezpieczeństwo zauważyłam stanowczo za późno. Oto Miś najpierw uwił sobie w niezamkniętej szufladce gniazdko, chcąc się do niej całkiem przeprowadzić, a potem błyskawicznie postanowił zwiedzić zakamarki nowego lokum i ... wszedł za szufladkę, w głąb mebli. Wszedł i jak zwykle w takich przypadkach bywa - wyjść już nie umiał.
Miś jest kotkiem o małym rozumku. Nie potrafi załapać, że jeśli gdzieś wejdziemy, to mamy zwykle możliwość wycofania się tą samą drogą. To za trudne dla Misiaczka.
Persik rychło zorientował się natomiast, że oto nowe, cudne mieszkanko wśród skarpetek Dużej zamieniło się w więzienie i ... uderzył w płacz. Tym samym do myślenia nie był już zdolny. Persidełko bowiem albo myśli, albo płacze. Kropka.
Wołałam, prosiłam, pokazywałam, że musi wejść do szufladki (żebym mogła wysunąć go na wolność) - nie rozumiał. Darł dziób, minuty mijały, autobus zapuszczał motor na przystanku, a ja nie mogłam wyjść z domu! Przede mną rysował się przynajmniej 8-godzinny rytuał egzaminowania. Potem wypełnianie dokumentów. Poza tym - dojazd do pracy, powrót, przystanki, to jakieś kolejne 2 godziny. Wrócę za 10-11 godzin, podczas których kocurek pozostanie bez jedzenia i wody. Ponadto nasiusia, nakupka i jak ja to potem posprzątam???? Nie mogę go zostawić we wnętrzu mebli na 11 godzin. Mąż też wcześniej do domu nie wróci. Co czynić?! Postanowiłam działać radykalnie, choć nieco brutalnie. Zaczęłam ... zasuwać szufladkę, ni mniej ni więcej tylko uświadamiając pieszczochowi, że albo do niej wskoczy, albo go zgniotę. Oczywiście nie miałam zamiaru zrobić mu krzywdy, starałam się jedynie pobudzić, zakrzyczany paniką, instynkt przetrwania. Persidełko chyba średnio mi ufa, bowiem instynkt wziął górę nad przerażeniem i kazał malcowi wskoczyć do szufladki. Wyjechał tym samym na wolność.
Zdjęć z całej operacji nie posiadam, bowiem istnieją takie chwile w życiu kota i człowieka, o których dokumentowaniu jakoś się nie myśli. :)

4 komentarze:

  1. Wszystko dobre co się dobrze kończy :). Duży ma niezłą zabawę, sam z taką wymagającą gromadką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Historia Misia mrożąca krew w żyłach! Zanim przyszedłby stolarz...pewnie sami byście meble zdemontowali!:)
    Najstraszniejszą historię ucieczkową przeżyłam z jamnisiem. Nauczyliśmy tego bystrego osobnika ,że "podróżować jest booossskooo".Zwłaszcza samochodem.Bo jeździ się w różne fascynujące miejsca ,odwiedza znajome psy itp.I jamnik postanowił zostać PODRÓŻMNIKIM. Mój mąż zostawił otwarte drzwi samochodu bo ładował książki przed zawiezieniem ich do księgarni.W tym czasie piesior wsiadł był na tylne siedzenie a właściwie usiadł sobie pod siedzeniem na podłodze. Między kartonami, tomami i woluminami.A pan zamknął drzwi samochodu i poooojechał!W tzw."międzyczasie" oszalałam ja i moja mama dla której jamniś jest ukochanym wnukiem(!).
    ZGINĄŁ NAM PIES!!!
    Bieg do pobliskiego lasu.
    Samochodem po osiedlu.
    Popędzenie dziadka galopem przez ogród.
    Strych & piwnica...
    Dzwonimy do męża - nie, on nie widział.
    NIE MA PSA!!

    I po chwili telefon: jest ,znalazł sie!
    Wyskoczył z samochodu przed naszym sklepem i został złapany w ostatniej chwili przez męża bo wlaśnie jechał tramwaj!
    Następnie wszedł do księgarni i -chyba z emocji-nasiusiał na wycieraczkę.:)
    Od tego czasu ukochany Duży zabiera czasem psa "żeby popracował".Klienci go uwielbiają, bo ich wita przy drzwiach i merda ogonem.
    Sam sobie wywalczył ten etat!
    Kotkins

    OdpowiedzUsuń
  3. Kotkins, rewelacyjna historyjka.
    Basiu, ooo tak - Duży ma niezłą zabawę. Właśnie Miś był uprzejmy oblać się sosem czosnokowym, a Czesio przegalopować po pizzy. Czasem aż mam gęsią skórkę, gdy muszę odebrać scype i zadaję sobie pytanie, CO TYM RAZEM????

    OdpowiedzUsuń
  4. Zwierzaki potrafią napędzić stracha... Nasz kocurek jakiś czas temu wymknął się na klatkę schodową, jak TŻ wynosił opakowanie po pralce. Zauważyliśmy jego brak dopiero po ponad godzinie. Siedział skulony dwa piętra niżej. Byłam bliska zawału szukając go... No i naprawdę mogło się to dużo gorzej skończyć, na przykład któryś z sąsiadów mógł akurat wyprowadzać psa, okno klatki schodowej mogło być szeroko otwarte...

    OdpowiedzUsuń