sobota, 23 stycznia 2010

Sobotni poranek.

Kocham sobotnie poranki. Choć nie mogę nigdy zasiąść z kawą w wysprzątanym mieszkanku, to i tak je kocham. W sobotni poranek budzi mnie bowiem łaskotanie. Pierwszą rzeczą, jaką widzę są olbrzymie, miodowo-karmelowe klejnociki, ufne, ciekawskie i rozjarzone chęcią zabawy. To oczka Jożika.
- No, witaj w świecie żywych. Długo będziesz spała? Chodź, pobawimy się w bunkier!
Zabawa w bunkier polega na tym, że któreś z Dużych musi podnieść kołdrę na całej długości nogi i zrobić długi tunel. Do tunelu wczołguje się Jożik i dopiero wtedy karmelkowe oczka zaczynają płonąć! W tunelu bowiem Jożik szuka Pościelowego Potwora i walczy z nim zawzięcie! Oczywiście, by zabawa miała sens, noga Dużego lub Dużej musi być stale wysoko unieruchomiona. Świetne ćwiczenie na smukłe uda, tak swoją drogą. Dziś wydawało się, ze Jożo potwora dopadł. Żadne siekierowate espresso nie podniesie ciśnienia tak, jak cztery łapeczki wbijające się nagle w nogę.
- Ups! Sorry, pomyłka. - błysnął oczkami żołnierzyk i poczołgał się dalej. I tu nastąpił krach. Bunkier się zawalił, mimo solidnych podstaw utworzonych z nogi. Pięć kilo Misia najpierw usiadło na Jożikowej główce, a potem się solidnie na niej rozkokosiło. No bo skąd Misio miał wiedzieć, że jak coś się pod kołdrą rusza, to lepiej na to nie siadać?? Dotąd jeszcze tego nie wydedukował. To wymaga skomplikowanej operacji umysłowej, a Miś woli postrzegać świat z rozbrajającą prostotą.
Uuu, tak nagłego ataku Pościelowego Potwora Jożik się nie spodziewał. Rozgorzała walka na całego. Miś atakował z góry, Jożik oddawał ciosy spod gruzów (czyli kołdry). Było super! Oczywiście, byłoby jeszcze ciekawiej, gdyby Duży dał spokój z udawaniem, że śpi i udostępnił koteczkom całe łóżko. Ten jednak leżał na owym łóżku jak pień, zupełnie niepotrzebnie w sobotni poranek, i tylko kiciom przeszkadzał.
I gdzie w takiej sytuacji miał się podziać arbiter w postaci Czesławka, który oczywiście dostojnym kroczkiem przemieszczał się między walczącymi? Gdzie miał ulokować swe 10-kilogramowe zaciekawione jestestwo? Wypadło mu, że na potylicy Dużego.
Potem Czesławek uznał, że miły półmrok sypialni skłania do zwierzeń i budowania bliskości. Wśród kwiku, wrzasku i buntu przegonił towarzystwo i rozłożył się przy mnie, podtykając pod dłoń pyzatą buzię.
- Głaszcz. Za to cię uczeszę.
- Nie, proszę, nie chcę czesania.
- Co ty tam wiesz. Czeszemy. Albo nie. Zrobimy oczyszczanie cery, dogłębne.
I szur-szur ostrym języczkiem po czole... Chrrrrup - zazgrzytała grzywka w ząbkach. Zamykam oczy, skoro Pe udaje pogrążonego we śnie, to może mi uda się poudawać, że jestem u kosmetyczki, czy nawet, w drodze wyjątku, u fryzjera... Właściwie, efekty pracy współczesnych fryzjerów jak raz przywodzą na myśl strzępki powygryzane przez kota. Powinnam się cieszyć - Czesio wykreuje mi nowy look. Pora na to, bowiem ostatni fryzjer, w jakiego ręce miałam wątpliwą przyjemność oddać włosy, uczynił ze mnie Onufrego Zagłobę. Było to jakieś 3 lata temu i zakończyło się tym, iż "przysięgłam na kobiety stałość niewzruszoną nienawidzić fryzjerów, nie być ostrzyżoną" - choćbym miała przydeptywać sobie warkocze. Dziś mam długie włosy. Chrupanie Czesia nie przyniesie im większej szkody, ale ja uraz mam. Zresztą, nic sobie juz nie powyobrażam - Misio wali w szafkę niczym w gong. Czas na śniadanko...

poniedziałek, 18 stycznia 2010

O Misiu, czyli jak Bozia nie kopsnęła rozumu.


Jedna z najoryginalniejszych modlitw, z jaką zdarzyło mi się zetknąć w ostatnim dziesięcioleciu pojawiła się w felietonie Pani Maryli Weiss. Brzmiała "Boże, kopsnij rozumu" i pierwotnie widniała, w formie graffiti, na ścianie jednego z warszawskich bloków. Tam ujrzała ją Pani Weiss.

Fakt, iż ja wzięłam ją sobie do serca i powtarzałam w myślach po wielekroć, nie powinien dziwić. Jednak zaskakujące jest wielce, że za swoje motto obrał ją... Mirmiłek. Czy Pan Bóg go wysłuchał? - pozostawiam to Waszej interpretacji.
Misio to kocurek, którego z wielkim zawstydzeniem, rumieniąc się sama przed sobą, nazywam swym ulubieńcem. I dlaczego tak jest - pojęcia nie mam. Miś bowiem nie jest ani miziasty, ani do mnie przywiązany, ani obiektywnie śliczny (rodowodowy persik), ani... mądry. Mąż mój uważa, że widocznie mam słabość do istotek, którym czegoś brakuje, takich trochę, no wiecie - specjalnej troski. I dlatego tak bardzo kocham Misia.
Bo czego jak czego, ale rozumku to Bozia przez długi czas Misiowi kopsnąć nie chciała. Założę się, że gdybym spotkała się na herbatce ze Stwórcą i zapytała Go, co właściwie miał na myśli tworząc Misiaczka - nie wiedziałby, co mi odpowiedzieć.
Konkrety? Proszę bardzo. Czesiowi wystarczy dwa razy powiedzieć: "nie wolno" - i Cześ pogodnie przyjmie to do wiadomości. Misiowi można powtarzać w kółko i bez przerwy, a Miś, choć widać, że aż główka mu paruje z wysiłku, nie jest w stanie przetworzyć komunikatu.
Jożik i Czesio uczyli się swego imionka przez parę godzin, Pola reaguje na wszystkie pieszczotliwe nazwania, jakimi ją obdarzam, Miś zaś... cały rok zapamiętywał, jak się nazywa. Przy czym, o ile przyjął do wiadomości, że jest Misiem, o tyle Mirmisia już ze swą osóbką nie kojarzy... Nie wpadło mu też nigdy do główki, że jeśli Duża woła, czyni to w jakimś celu i może warto byłoby się na zawołanie pojawić. Reszta kotów, słysząc swe imię, reaguje z żołnierskim posłuchem, wiedząc, że - to się opłaca. Miś jednak nie postrzega świata w kategoriach opłacalności.
Od ponad roku pozwala też ufnie brać się na kolanka, dzień w dzień zapominając, że taka sytuacja prowadzi nieuchronnie do znienawidzonego mycia oczek.
Przy tym wszystkim Misio jest niezwykle radosnym koteczkiem. Tkwi w niezłomnym przekonaniu, że świat cały stworzony został dla jego osobistej przyjemności. Mimo, że tysiąc razy zebrał bęcki od Czesia, stale Czesiowi ufa. Mimo, że na jego łepek kilkanaście razy poleciały pokrywki, on i tak radośnie wepchnie się do szafki z garnkami. Wszystko go cieszy, wszystko jest fajne. Miś kocha świat, a świat kocha Misia. Ta prosta filozofia sprawia, że Misiaczek egzystuje sobie w calkowicie bezproblemowy sposób.

A właściwie - egzystował. Nagle bowiem, pod wpływem nieodgadnionych impulsów, Miś kilku rzeczy się NAUCZYŁ. Tak, tak - a nauka, proszę Pańtwa, to opium dla Misiowego światka.

Przede wszystkim Mirmiś odkrył, że w pewnej szafce Duża trzyma jedzonko. Nieistotne, że Czesio, Jożik i Pola wykryli miejsce przechowywania chrupek już w pierwszej dobie swego pobytu w naszym domu. Misiaczek odkrył je po ponad roku. Odkrył i - zastanowił się. W wyniku długotrwałych przemyśleń wydedukował, że jak zacznie z całej siły walić tłuściutką łapeczką w drzwiczki szafki, to przybiegnie Duża i zawsze coś z tej szafki da. I... wali. Wali nawet wtedy, gdy miseczki są pełniutkie po brzegi. Niektórzy robią maniacko zakupy dla samego kupowania, a Miś wali w szafkę dla samego momentu dawania jedzonka. Gdy znajdzie się ono w miseczkach, przestaje być interesujące i Mirmiś napiera dalej...

Inną cenną umiejętnością, jaką sobie przyswoił jest rzucanie miseczką, gdy nie ma w niej wody. Do pewnego momentu było to wygodne. Misio wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że zaniedbałam obowiązki i trzeba to naprawić. On podrzucał, ja nalewałam i było dobrze. Do czasu. Dnia pewnego Misio pojawił się przede mną zalany wodą, od różowiutkich stópek, po sowie uszka. Wyglądał wieeeelce nieszczęśliwie. W okrągłych oczętach pojawiło się potężne niezrozumienie sytuacji - chciał dobrze, a jest mokry. Dlaczemu???
Sama się zastanowiłam - co u licha? Kot dosłownie spływa wodą, choć wszędzie sucho! Utopić się chciał? Nieee, to wybitnie sprzeczne z jego usposobieniem!
Rzut oka na kuchnię wyjaśnił zagadkę. Misio pomylił miseczki. Zamiast podrzucać miskę pustą, podrzucił sobie tę, która po brzegi wypełniona była wodą. Cóż, zdarza się...
Tak potężna miłość, jaką darzę Misia też się tylko "zdarza". Ona nie jest codzienna, nie jest zwyczajna. Gdy patrzę na plaskatą buzię mego puchatego kochania, czuję że ta miłość aż boli. Misiaczku, moje słodziątko głupiutkie - KOCHAM CIĘ, mimo, iż Pan Bóg nie chce kopsnąć Ci rozumku.

A może właśnie dlatego?

środa, 13 stycznia 2010

Perska straż parapetowa, czyli jak nie zjadły mnie wełnowce.


-Zjedzą mnie wełnowce - poinformowałam Misia, siedzącego na parapecie i pomagającego mi w czyszczeniu storczyków. - Albo się w sztok upijemy, bo od tego spirytusu kręci mi się w globusku. Tobie też??
Miś się zamyślił. W jego naturze tkwi mocno zakorzeniony zwyczaj, by odpowiadać po długim przeanalizowaniu sytuacji.
- Nie zjedzą. - odkrył wreszcie.
- Co ty tam wiesz, plastusiu. Popatrz, ile tego diabelstwa. Zostawiają na kwiatach więcej wełny niż ty.
Miś nic nie odrzekł, bowiem znów musiał przemyśleć zarzut. No fakt, fiołki wyglądają, jakby się mocno zestarzały, całe pokryte białym puchem. I nie jest to wina wełnowców, tylko Misia, który lubi wąchać kwiatuszki. Fiołki afrykańskie nie pachną? Miś czuje! Duża jak zwykle widzi wszystko w czarnych barwach. Misiowi pachną i kropka.
Niemniej jednak, kocurek uznał, że skoro Duża podzieliła się z nim informacją o tak istotnym kłopocie, jego zadaniem jest pokazać, iż na zaufanie zasługuje i - pomóc.

Uwielbiam wolne poranki. Takiego bzika mam, by wieczorem, przed owym wolnym porankiem, wysprzątać kuchnię na błysk i rano usiąść sobie z pyszną kawą, przy stole, patrząc jak słońce odbija się w listkach moich wypieszczonych roślinek i w wymytych kaflach. Dużo wymagam? Chyba tak, bowiem od dwóch lat nigdy nie udało mi się zrealizować mego marzenia. I nie żebym była złośliwa, ale początek owej niemożności jakoś dziwnie kojarzy mi się z dniem, gdy w moim domu zamieszkał pierwszy kot...
Zapomniałam o rozmowie z Misiem. Zapomniałam nawet wtedy, gdy sprzątałam z rana pierwszego fiołka, potrzaskanego w drobiazgi, zrzuconego z parapetu, podeptanego, połamanego, a kto wie, czy nie oplutego. Mętnie pomyslałam, jak każda dobra kocia mama - moja wina. Nieważne, że Miś ma cały niemal parapet, nieważne, że pozbyłam się zdecydowanej większości roślin, by koteczki miały telewizję interaktywną na parapecie, nieważne... Widać biedactwo nie miało miejsca, by się wygodnie ułożyć.
Biało-bordowy fiołek podążył do krainy Wiecznych Kwitnień.
Następnego dnia tą samą drogą udał się fiołek fioletowy, a potem różowy. Trzeba było znaleźć winnego i błyskawiczne śledztwo odkryło go natychmiast.
- Kochanie, jak jeszcze raz zrzucisz mi kwiatka, sięgając do lodówki, to cię zaprzęgnę do przekładania w lodówce drzwi! Przyjdzie Kolo, to mi to we dwóch zrobicie - poinformowałam męża tonem nieznoszącym sprzeciwu (ma się wszak to zawodowe doświadczenie). Oczywiście przestępca próbował się bronić, że nie on, że koty, że Miś się wierci... Akurat! Grzeczny, spokojny Mirmiłek miałby się wiercić! Jasne! Najlepiej zwalić winę na mniejszego!
Po tym wydarzeniu mąż zaczął działać z niespotykaną u niego złośliwością i zapamiętaniem. Na podłodze lądowały fiołki, hoje, storczyki. Rankiem sprzątałam zapamiętale grudy ziemi, pracowicie i pieczołowicie wdeptane w dywanik, lub budziłam się wśród kory i kokosowych czipsów, tuląc do łona resztki orchidei, które jeszcze wieczorem stały w sypialni, na parapecie nad naszymi głowami. O porankach, słońcu i kawie mogłam zapomnieć.
Trochę trudno mi było jednak uwierzyć w winę spokojnego ślubnego, gdy wyplątywałam z włosów korę i włókno kokosowe w poranki sobotnie. No bo skoro śpi obok - znaczy się, nie szedł do pracy. Nie on zatem udekorował mi czoło orchideowym wieńcem.
Dziś postanowiłam ostatecznie rozprawić się z kłopotem. Ogoliłam z białego puchu brodate fiołki, z których zostały mi jakimś cudem same śliczne "rasowce" i włożyłam je do ciężkich osłonek. Marną resztkę storczyków poczęstowałam hojnie spirytusem, z samego rana. Zdążą wytrzeźwieć do nocy i nie ma obawy, ze któryś fiknie z parapetu. Jak fiknie, znaczy - ma słabą głowę. Część hoi ulokowałam na półkach lub w wiszących koszyczkach. Parapety zaczęły świecić pustką. Ułożyłam na nich zatem... większą ilość ciepłych kocyków i poduszeczek.

- Jednak nie zjedzą nas wełnowce - poinformowałam Misia.
- Co ty nie powiesz? - odparł Miś po długim namyśle...

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Smutasowo...


Nie ma dla mnie nic gorszego niż choroba kotów. Można posprzeczać się z mężem - a potem sobie to do upojenia wyjaśniać; można nie radzić sobie z wieloma sprawami i z bezsilności wpadać w dół głębokości Rowu Mariańskiego (nikomu nie polecam takiej emocjonalnej wycieczki), jednak w moim przypadku to dolegliwości mruczków rozbijają świat w drobiazgi.
Mój najufniejszy kocurek siedzi smutny za łóżkiem i popłakuje. Dostał zastrzyk. Nie wiem, czy coś źle zrobiłam, czy on za bardzo się wiercił, dość, że zabolało. Ostro. A na dłoni Dużego po raz pierwszy zostały paskudne szramy po ząbkach. I się martwię: że maluch starci zaufanie (był uosobieniem ufności), że zrobiłam mu krzywdę, że trzeba będzie podać jeszcze kilka zastrzyków, a on z każdym reaguje coraz gorzej. Mam wrażenie, że to nie zastrzyk tak naprawdę boli, ale fakt, że aplikuje go Duża. Bo Duża dotąd tuliła i kochała, a nie kłuła igłą.
Za oknami Mirmiłowa istny koniec świata. Chociaż nie - koniec świata ma być podobno wtedy, gdy drogowcy zaskoczą zimę. Na razie - starym zwyczajem - rzecz przedstawia się odwrotnie. Jak zwykle.
A ja tkwię sobie na kształt rozwalającej się rudery, podtrzymywanej przez rusztowanie z kotów. Niewiarygodne, jak one wiedzą, że jest źle. Wchodzę do domu i od progu wita mnie Polcia. Czesio siada w kuchni i nadstawia pućki do miziania i buziaczków. Zagaduje. O coś pyta, opowiada, skarży się. Ani przez chwilę nie jestem sama. Pola godzinami leży mi na kolanach, układa się w łazience podczas mojej kąpieli, Miś śpi przy mnie na poduszce, choć nigdy dotąd tego nie robił. Są jak cienie. Gdzie ja - tam one. Nawet te najmniej przytulaśne, jak chociażby Mirmiłek.
U moich rodziców mieszka owczarek niemiecki - Bari. Ma już prawie 12 lat. Choć jest niezmiernie mądrym psem, nigdy właściwie nie dał mi odczuć, że jestem dla niego ważna. Całą swą ogromną inteligencję Bari wykorzystuje do osiągnięcia swych celów: wyjścia na spacer, otrzymania psiej czekoladki czy ciasteczka. O zmyślności tego psa można pisać książki. Jednak, o ile Bari jest szalenie przedsiębiorczy, o tyle koty są ... kochające i oddane. Dziwne, prawda?
Pierwszego kota (niebieskiego brytyjczyka, Czesia) chciałam mieć, by przede wszystkim napawać się jego niespotykaną urodą. Potem jednak przekonałam się, że nie ma wierniejszego przyjaciela. Nie ma istoty, która każdą komóreczką ciała potrafiłaby powiedzieć "kocham cię". Tylko kot to potrafi. Może w tym właśnie tkwi jego magia...
Nie wiem, jak bym zniosła obecne dni bez kotów. "Im dłużej przebywam z ludźmi, tym bardziej kocham i cenię moje zwierzęta" - powiedział ktoś mądry. Niestety, przekonałam się o tej prawdzie tak samo dotkliwie, jak o tym, by "uważać na marzenia, bo niestety lubią się spełniać". Rzeczywiście, mają tę fatalną właściwość. Jeśli tylko uwolnię się od skutków poprzednich rojeń, przed kolejnymi świętami zażądam, by nikt nie życzył mi "spełnienia marzeń". Zdrowa chcę być i radosna. Pociechy z kotów proszę mi życzyć, ale broń Boże tego, by się marzenia pospełniały. Nie chcę.
Chociaż - o kotach warto marzyć. Gdy inne marzenia rujnują Dużym życie, kot miękką łapcią zawsze wygrzebie ich spod gruzów. ;) ;)

czwartek, 7 stycznia 2010

Takie sobie rymowanie...

Za Tęczowym Mostem

- Mamo, mamo, patrz, jestem!
- To Ty, syneczku, naprawdę???
- Mamo, przecież mówiłaś:
"Nigdy cię nie zostawię...".

Mamo, a ja czekałem,
Tam, w dziurze, między blokami,
Śnieg sypał, wicher dmuchał,
Ktoś kopnął, przywalił śmieciami.

Mamo, czekałem długo,
I zimno było, i głodno,
A potem - coraz senniej,
A teraz - jestem z tobą!

Za oknem czasami jedli,
Czasami skrawek rzucili,
Przez kilka ślicznych tygodni
Światełka na drzewku palili.

Choć było zimno i smutno,
Czekałem na ciebie, mamo,
Nie chciałem myśleć, że kocię
Zgaśnie tak cicho... samo...

Syneczku, chodź się przytulić,
Wrócisz na ziemię, tak trzeba,
Taka jest kolej rzeczy,
Na ziemi szukać nieba.

Choć teraz mi nie uwierzysz,
Na ziemi są Anioły,
Trzeba im tylko, kochanie,
Tę prawdę uświadomić.

Musisz, syneczku mały,
Choć zima ci obrzydła,
Wrócić, znaleźć Anioła,
A potem doprawić mu skrzydła.

Bo człowiek prawdziwie dobry,
Dobroci swej nie dostrzega,
I ty, kociątko małe,
Pokażesz mu skrawek nieba.

Wracaj zatem, maleńki,
A ja tu będę czekać,
I będę się przyglądać,
Jak odnajdujesz CZŁOWIEKA.