- Jestem śmiertelnie zmęczony - rzekł Jożik w przestrzeń.
- Czym? - zapytał Czesio, bo tak wypadało.
- Szukaniem sobie miejsca do spania. Wiesz, te ciągłe zmiany... Męczy mnie to. Półka, łóżko, kanapa, fotel, sam powiedz, ileż można?
- Co ty tam wiesz o zmęczeniu, leniwcze! - fuknęła Pola. - A kto, grzecznie pytam, pokonuje dzień w dzień po kilka razy długą drogę z kuchni do przedpokoju, żeby się przywitać?? Kto występuje jako wasza delegacja, smarkacze, piecuchy? Hm??
- Ooooo przepraszam! Gdybym nie wnosił protestu kilkanaście razy dziennie, chodzilibyście głodni, bo dostawalibyście jeść tylko trzy razy! Trzy posiłki w ciągu dnia. Widział kto kiedy taką grandę? Ile ja się muszę namęczyć, żeby wyegzekwować te marne pięć dokładek! Pozaciągałem Dużej kilkanaście par spodni, skrobiąc w łydkę i co? I nic. Jak krew w piach. A wy mi tutaj... Ot, wdzięczność.
- Też się narobię - zaznaczył Czesio. - Podejmowanie decyzji: poduszka czy koc jest frustrujące. Nie wiem, jak długo pociągnę z psychiką tak obciążoną. I ten Miś skacze bezustannie jak wesz na postronku. Skupić się na kontemplacji snów nie można, choć sprzyja temu jakże miły, ciepły, głęboki mrok i sączące się przez drewniane żaluzje delikatne światło księżyca.
Wychodzę z łazienki. W lodowaty, mokry, wietrzny poranek usiłuję nastawić ekpress tak, by nie poparzyć się parą. Nagminnie - spiąca jak nieszczęście - puszczam z sykiem wrzącą chmurę zamiast wody. Jestem sową. Od zawsze, od niemowlęctwa. 6.00 godzina to dla mnie pora tortur.
Ziewając rozdzierająco i otulając się szlafrokiem próbuję dojść jako tako do siebie. Za oknem halny zrywa głowę razem z czapką. Lubię taką pogodę, ale - jak pragnę zdrowia - nie w środku nocy, nie w mrok nieprzebrany, gdy muszę katulkać się do pracy.
- ... i znów zostawili poduszki w nieładzie! No jak ja mam się położyć wygodnie??
- Hopsa! Hopsa! patataj, patataj, pojeeeedzieeeeemy w cuuudny kraaaaaj!! Cześć Cześ. Tu Miś. Jestem lew północy. Troszkę już, uuuuuuuaaaaaa, zmęczony. Posuń się, ten wygrzany dołeczek w mięciuteńkiej kołdereczce jest i-de-al-ny, perfekcyjny, w sam raz dla Misiów. Mmmmm wygodniutko cukierkowi. No, śpimy sobie. Czesiu, nie mrucz tak głośno!!
- Posuń się, posuń. Kładę się, zwijam w kłębuszek i zatapiam w spokojnym śnie...
niebem płynąć tak powoli,
mała chmurka, na dzień dobry
Taką piosnkę śpiewa sobie...
- Joż, zamknij dziób, bo spać nie można. Nie dość, że Pola nie chce nikogo wpuścić na swe nowiutkie, ciepłe, mięciutkie i głębokie nowe łóżeczko, to jeszcze ty życie utrudniasz! Patrz jak Misiosławski chrapie. Aż się chałupa trzęsie.
Po omówieniu paru aspektów życia w państwie totalitarnym, pojadę na zebranie rodziców. Tam nie pojawi się ani jeden rodzic, z którym istnieje prawdziwa potrzeba porozmawiania. Przyjdą bowiem jedynie ci, których dzieci funkcjonują bez zarzutu. Gdy ciemnym wieczorem będę się zbierała do wyjścia i włożę klucz w drzwi klasy, wpadną spóźnione matki "gagatków". Przez godzinę będą mnie przekonywać, że mylę się w swej ocenie. Ich dzieci pozostają genialne z definicji, są bowiem... ICH dziećmi. To wyjaśnia wszystko. Ugotowana z nerwów dotrę do domu, gdzie oczekiwać na mnie będzie upieczona na kamień pizza, gdyż Duży przysnął podczas jej preparowania. Pola znudzona, z miną chłopa odrabiającego pańszczynę, wyjdzie się przywitać, spełniając tym samym swój obowiązek.
UPS! 2.00?? Jak to 2.00??!?! Już 2.00?!!!! Czemu 2.00?!?! Za cztery godziny muszę wstać?!?!?!
Budzik wygrywa melodyjkę. Trącam w przedpokoju zaspanego męża i wyciskam na nim obowiązkowego buziaka - nomen omen - jak Pola. I nagle słyszę dochodzące z sypialni:
- Jestem śmiertelnie zmęczony...
Cuuuuudne!
OdpowiedzUsuńAniu, pisz tak dalej!
I zaliczaj kolejne kolokwia! Tylko się tak nie rozpisuj na studiach! :-))
Pozdrawiam.
Aga
Współczuję Tobie jako sowie rannego wstawania.
OdpowiedzUsuńJa byłam całe życie skowronkiem,
a ostatnio zamieniam się w sowę.
Całkiem miłe,
byleby nie kazano mi zrywać się rano.
A Puchatki naprawdę są zmęczone nic nie robieniem :-)))
Ponoć to gorzej niż coś robić.
Praca jak to praca.
niewielu ludzi ma chyba pracę , którą lubi.
O nie, nie! Ja bardzo lubię swoją pracę. Bardzo. Tylko zdarzają się w niej pewne paradoksy, jak wszędzie. Dziś było miło. Na jedną godzinę polskiego przyszło tylko kilkoro uczniów (reszta pojechała sobie już na ferie), a ponieważ byli to sami najlepsi uczniowie, po omówieniu jednego wiersza, ochoczo graliśmy w mafię. :D
OdpowiedzUsuńCuudne zdjęcia:)))Franek zagląda mi przez ramię,dosłownie :)stojąc łapkami na moim,córka się śmieje,bo tego jeszcze nie widziała:))))a ja Was podziwiam:)po mnie świtem bladym łazi jedno rude i szuka sobie miejsca,przeważnie w dołku między żebrami a biodrem,przed ułożeniem masując "sobie"miejsce pazurkami:))))))))))))))a po Was cztery:))))u mnie jedno rude domaga się pieszczot,jedzenia i picia "wołając"o wszystko,a u Was cztery dzióbki czegoś się domagają:)))))))Ale mimo wszystko są cudne.....i rude i Wasze:)))))))))))))pozdrawiam
Usuńzdjęcia świetne, szczególnie pierwsze i ostatnie ;)
OdpowiedzUsuńpierwsze-bo mam prawie taką samą kudłatą "kulę" futra; Kotkins uważa, że robię mu krzywdę obcinając to piękne futro (biorąc pod uwagę moje umiejętności fryzjerskie ma trochę racji).
przy okazji oficjalnie się witam :)
ezzme