W miniony czwartek w Mirmiłowie
zawrzało. Niebiescy i Bolutek dostali bowiem najprawdziwszą
korespondencję. I to jaką! Jak na świętego Mikołaja: prezent wraz z listem. Przemiła niespodzianka pochodziła
ze sklepu Nasze Zoo i wzbudziła radość niesłabnącą od dwóch
dni!
Bolusiński jak zwykle pierwszy
przystąpił do zdefiniowania zawartości paczki, ale szybko okazało
się, że sam nie jest w stanie udźwignąć takiego emocjonalnego
balastu.
Jedynym, na którym prezent nie zrobił
początkowo żadnego wrażenia, był Miś. Cała reszta czworonożnych
adresatów najpierw zamarła nad dziwnym krążkiem, a potem się
zaczęło...
- Stary, widzisz, tam coś jest!!
- Ale się nie da wyciągnąć...
- Czekaj, daj, ja spróbuję...
- A w tubę chcesz? Dawaj, moja kolej!!
- Co wy wiecie o polowaniu! Rozejść się, smarkacze!!
- Widzisz! Widzisz! Też nie potrafisz!!
W zabawce, podarowanej Mirmiłowianom,
ukryta jest myszka, która wiruje popchnięta kocią łapką,
doprowadzając puchatych myśliwych do białej gorączki. Oczywiście,
wyjąć myszki nie sposób. Zabawka skonstruowana jest wyjątkowo
zmyślnie, a co najciekawsze – prowokuje koty do wspólnej zabawy,
bo gdy jeden popycha mysią ofiarę, reszta próbuje ją złapać.
Wspólny wróg jednoczy i mamy kocią integrację na całego. Oj,
dawno nie widziałam w Mirmiłowie takiej imprezy. Leniwy Czesławek
bawił się ze smarkaczami aż miło.
Harce trwały calutki wieczór,
doprowadzając mysz do niemal całkowitego wyłysienia i utraty
ogona. Gdybym mogła zasugerować coś twórcom tego krążka,
napisałabym, że myszka powinna być raczej z filcu i mieć
zdecydowanie mocniej przyklejony ogon. Pomysł zabawki jest
bezbłędny, kot dostaje przy niej lekkiego obłędu i dlatego mysz
winna być pancerna.
Po zabawie trzej muszkieterowie
(czwarty konsekwentnie spał), degustowali przysmaczki, które
również im podesłano.
- Oooo, a to co??
Na szczególne uznanie zasłużyły sobie suszone fileciki z kurczaka, które byłam zmuszona podać już
następnego ranka, o wschodzie słońca, gdy tylko panowie uznali, że
będą śniadać i przydałaby im się malutka przystawka. Niestety, nie udało się zrobić filecikom fotki, taki był tłok przy miseczkach. Cóż, wierzcie mi na słowo - wyglądają jak carpaccio. Cyknęłam za to zdjęcie filecików z kaczki. Kiedy ja sama jadłam ostatnio kaczkę??
Po degustacjach – ku mojemu
zdziwieniu – zabawka ponownie wróciła do łask i skrajnie wyczerpała Bolutka. Dochodziło do reakcji i poczynań skrajnych, typu: chwytanie zabawki w ząbki, potrząsanie i ... warczenie. Boluś w furii zachowywał się jak zirytowany psiak. No bo już tę myszę miał, a ona znów mu dała dyla!!!
Absolutnie
wyjątkową zaletą krążka jest to, że Czesławek nie mógł go
porwać i swoim zwyczajem schować za szafą, choć ten akurat fakt
zdecydowanie mniej zachwycał nas w nocy. Bolutek uznał bowiem, że
każda pora jest dobra na zabawę i tarzał się z krążkiem po
panelach, zaszczepiając w naszej rozespanej świadomości
przekonanie, że oto przez duży pokój przejeżdża kulejący
tramwaj.
Postępował metodycznie, zawsze rozpoczynając od wnikliwej obserwacji ofiary...
Wieczorkiem do zabawy przyłączył się także Miś, ostrzyżony celem łatwiejszego znoszenia nieludzkich upałów.
Pozostaje nam bardzo, bardzo serdecznie
podziękować sklepowi Nasze Zoo. Boluś, wyrzucony kiedyś na śmietnik, przypomina przy okazji,
że...
...i razem z Czesiem namawia do
otwartej reklamy zabaweczki, w czym z przyjemnością im pomagam.
Obiecuję też, że dziś lub jutro pojawi się filmik z bolutkowych harców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz