wtorek, 27 października 2009
Już jest dobrze...
Aż wrócił całkiem. Znów jest dobrze. Tu nikt nie krzyczy. A myszka jest mięciutka i różowa. I cała tylko dla Futerka. Tak jak Duża.
Poranek.
- Cześć - zamruczała Cisza. - Dasz buzi?
- Jasne. Dawaj pyzulki.
Duża rozmościła się na kuchennym dywaniku, wyciskając siarczystego całusa na czółku Ciszy i tarmosząc ją za rozkoszne pućki. Cisza patrzyła i uśmiechała się. Autentycznie. Przypominała wszelkie koty, o jakich Duża kiedykolwiek czytała. Przypominała świat przedstawiony w opowiadaniach Poego, znikającego i śmiejącego się kocura z "Alicji w Krainie Czarów", wreszcie, tajemniczym sposobem, przenosiła Dużą w krainę egzotycznych wież minaretowych, gdzie muezzin monotonnym głosem śpiewa poranną modlitwę. Duża, siedząc sobie na dywanie i patrząc na uśmiech Ciszy, czuła przez chwilę, że podróżuje do barwnych krain Alladyna. Zanurzała dłoń w futro, na określenie którego żadne słowo nie brzmi dostatecznie miękko. Bo Cisza nie tylko się uśmiecha najprawdziwszym uśmiechem. Jest także czarodziejsko delikatna, aksamitna, miękka. W Ciszy chce się utonąć. Tymczasem na kolana wpychać zaczął się Bunt Przeciw Wyjściu.
- Po co wstałaś? Czemu zamykałaś drzwi? Chciałem się tulić. Może nie skakałbym Dużemu na głowę. Skąd wiesz, że bym tak robił? To brzydko zakładać, że będę niegrzeczny. Dasz jeść?? Daj. Szybko.
Buncik też jest stalowy. I patrzy na Dużą obłędnie głębokimi, karmelowymi oczkami, jarzącymi się w małej twarzyczce. On także jest miękki, ale gdy w jego miękkość zanurzy się palce, trudno je wyjąć. Oplata w sensie dosłownym. Ma się wrażenie, że nie puści, dopóki nie udzieli mu się odpowiedzi na sto tysięcy pytań, wymalowanych na zadziornej buzi. Buncik pyta i żąda: "Jeść!", "Tulić", "Kochać!!!", "Czemu idziesz?", "Kiedy będziesz?", "Zabierzesz mnie?", "Zabierz!", "Idę!". Tylko Spokój nie interesuje się Dużą i tym, że wstała. Zauważył bowiem w miseczce z wodą coś fantastycznego. Wodnika Szuwarka! Rety, tam siedzi Szuwarek najprawdziwszy!!! Spokój białą, tłuściutką łapką, zakończoną wielgaśnym, futerkowym papuciem, gmera radośnie w wodzie. Plusk, plum, chlap, chlip - woda rozbryzguje się po całej kuchni.
- Zostaw proszę, nie rób tak, nie wolno!
- Ale tam jest Szuwarek! Muszę.
- Nie, to jest piciu, nie rozlewaj, zobacz, co zrobiłeś.
- Nie zabieraj! Zostaw Szuwarka, on się chce ze mną bawić. Jest tam, jest na pewno!!!
Duża zostawia. Co tu kryć. Ciepło się jej strasznie robi na serduchu, gdy uspokojony Spokój wraca do poszukiwań wodnego przyjaciela. Zaraz trzeba będzie zlikwidować istną powódź. Trudno. Najważniejsze, że gdy malec znajdzie Wodnika, też będzie chciał na kolanka, na rączki. Wtuli się w Dużą, wlepi okrągłe paciorki w jej oczy, i... kichnie. Potem zaśnie chrumkając z radości i spokoju. Równiutki oddech wydobywający się z białego jak chmurka brzuszka otuli świat i będzie nakłaniał do zaśnięcia tu i teraz na tym dywaniku w ciemnej kuchni. Jak tu wyjść?
W podjęciu decyzji o wyjściu nie pomaga też Tęsknotka. Jej zielone spojrzenie, wyjątkowe w powodzi pomarańczowych spojrzeń, jest podejrzliwe. Wciąz jeszcze nieco nieufne.
- Wrócisz? Nie zostawisz mnie? Obiecujesz, że już nigdy mnie nie zostawisz???
- Wrócę. Jesteś taka piękna... Coraz piękniejsza...
- Nie muszę być piękna. Chcę być Twoja.
- Jesteś moja, najmojsza, najmojszejsza. Nikomu cię nie oddam. To postanowione.
- W porządku. Zatem idź. Ale ja tu czekam. Czekałam na Ciebie 1000 lat, więc poczekam jeszcze jeden dzień. Zawsze będę czekać najbardziej, bardziej niż tamci trzej. Pamiętaj o mnie i wracaj szybko...
środa, 21 października 2009
Uroki nauczycielskiego zawodu, czyli anegdot parę.
Swego czasu miałam folder w komputerze z najzabawniejszymi wypowiedziami uczniów. Niestety skasowałam przez przypadek. Moją ulubioną historyjkę rozgłaszam jednak wszem i wobec i mam ją trwale zapisaną w pamięci. Gdybym sama nie była stroną tegoż fascynującego dialogu, nie dałabym wiary własnym słowom. Posłuchajcie...
W liceum dla dorosłych panuje studencki system zaliczania semestru, jeśli uczeń ów semestr "oblał". W związku z powyższym zasiadł kiedyś naprzeciw mnie młodzieniec, pragnący zaliczyć to, za co go niecnie uwaliłam. Cały semestr borykaliśmy się z literaturą Młodej Polski, moje pytania zatem tegoż okresu dotyczyły. Zadaję jedno - nie uzyskuję odpowiedzi, zadaję kolejne - bez skutku, następne - cisza, jeszcze jedno - pełen bólu jęk. Wreszcie proponuję:
- Proszę mi wobec tego wymienić jeden, dowolny, jakikolwiek utwór Kasprowicza i go omówić.
- Aaaale ja, ja się uczyłem z książek - odpowiada uczeń.
- Rozumiem. Jednak twórczości Kasprowicza na zwojach papirusowych nie spisywano. To też jest książka. - powolutku zaczynam się irytować.
- Tak, ale ja się nie z takich książek uczyłem - rzecze młodzieniec - Ja z takich grubych...
- Aaaa - domyśliłam się - powieści pan zatem przygotował, czy tak?
- Tak - wyraźnie odetchnął potencjalny abiturient. - A szczególnie to ja o "Dziadach" umiem.
- O "Dziadach"??? - pytam - Ale pan z modernizmu odpowiada. Tam żadnych "Dziadów" nie było. "Dziady" to Mickiewicz, romantyzm...
- A nie, nie! - oponuje rezolutny młody człowiek - Ja nie z tych "Dziadów" się uczyłem. Ja z tych i n n y c h.
- Innych?? Jjjjaakich "innych"??? - zacukałam się lekko, usiłując sobie na gwałt przypomnieć, co ów inteligent może mieć na myśli. Nie ma, u czorta, innych "Dziadów". Mieczysław Jastrun popełnił wprawdzie króciutki wiersz o ludziach zlagrowanych i zatytułował go "Dziady", utworek jednak w niczym nie przypomina powieści!!!
- Wie pan... ale nie ma "innych Dziadów". Są tylko te mickiewiczowskie...
- Jak to nie ma - oburzył się święcie mój interlokutor - Są! Te co JAGNA I BORYNA w nich występowali!!!
Poprosiłam pana grzecznie, by opuścił salę, bowiem nie mamy już sobie nic do powiedzenia. Od tego dnia narodziła się o mnie mroczna legenda - jestem tą, która "uwala" na egzaminie za byle co...
Innym razem omawiałam z ukochanymi wieczorówkowiczami "Nie-boską komedię". Sądziłam (błędnie), że po czterech godzinach pracy z tekstem, wspólnego czytania i analizowania uczniowski ten kwiat będzie w stanie coś mi konstruktywnego na temat tekstu napisać. Urządziłam zatem krótką kartkóweczkę, na której jednym z zadań było wypisanie racji hrabiego Henryka i racji Pankracego, przytoczonych podczas ich wspólnej dyskusji. Po kilku minutach dziarskiej pracy moich wychowanków dowiedziałam się, co następuje: oto "hrabia Henryk rozmawiał z Panem Kracym", jednak "Pan Kracy nie dał się przekonać do zmiany poglądów", "poglądy Pana Kracego były sprzeczne z interesami arystokracji", i dlatego "hrabia Henryk Panu Kracemu nie przyznał racji"... :) :)
wtorek, 20 października 2009
Troszkę zdjęć.
niedziela, 18 października 2009
Uszy przedłużeniem duszy, czyli świat nie kończy się na kotach.
2 latka z Czesiem!
Otuliłeś nas swym mruczeniem,
Miękką łapką dotkąłeś leciutko,
Zawojowałeś świat cały -
Ty, tak maleńki, cichutko.
A potem nas pokochałeś,
Srebrzysty nasz Przyjacielu,
Rozjaśniałeś nam każdą chwilkę,
Grubasku, o oczkach z karmelu.
Przez świat ten, często dziwny,
Tylko z nami wędrować chciałeś,
Bałeś się bycia samotnym,
Własnych ścieżek nie posiadałeś.
Bądź z nami, Błękitny Okruszku,
Piękną wierność Twą docenimy,
Otulaj nas swym mruczeniem,
Pyzusiu, z Niebieskiej Krainy.
czwartek, 15 października 2009
Piękną mamy zimę tej jesieni...
wtorek, 13 października 2009
Jak wygląda kociara???
Przez pewien czas, mniej więcej raz na kwartał, postanawiałam sobie, że oto od dzisiejszego dnia stanę się Kobietą Elegancką. Nauczona jednak doświadczeniem, zaczęłam owo postanowienie podejmować nie tyle rano, co wieczorem, z tego prostego powodu, że aby je zrealizować, trzeba nastawić budzik na wcześniejszą porę.
Nastawiam zatem. Niekiedy uda mi się wstać zgodnie z jego sugestią i przypomnieć sobie, dlaczego podejmuję tak drastyczny krok - mam być piękna. Podążam najpierw do łazienki, by tam rozpocząć kreowanie się na bóstwo. W progu jednak dostrzegam, że właśnie ten a nie inny dzień Czesio wybrał sobie, by pobawić się w klątwę faraona i calutką łazienkę zasypał w nocy piachem z kuwety na okoliczność tworzenia Miasta Królów. Zostawić tego nie sposób, a pogromca mumii pomagać w sprzątaniu nie chce. Zamiatam zatem, mętnie myśląc, że najwyżej nie utworzę dziś szczególnie oryginalnej fryzury. Trudno, można być kobietą elegancką, dysponując jedynie klamerką do włosów. Gdyby Obama wymyślił taką klamerkę, naprawdę nie zdziwiłby mnie fakt przyznania mu nagrody Nobla. Jednak klamerka powstała na długo przed objęciem rządów przez tego nobliwego męża.
Sprzątam. Urobek wrzucam do woreczka, woreczek zawiązuję, zamiatam, do kuwety wchodzi Czesio. Sprzątam, woreczek zawiązuję, zamiatam, do kuwety wchodzi Jożik. Sprzątam, woreczek zawiązuję, zamiatam, do kuwety wchodzi Misio. Sprzątam, woreczek zawiązuję, zamiatam, do kuwety wchodzi znów Czesio. Sprzątam, woreczek zawiązuję, do kuwety wkracza Polly. Sprzątam... Zegar tyka. Pokłóciłam się raz z mężem o obiektywne istnienie czasu. Utrzymywałam, że czas jako taki nie istnieje, ale teraz muszę zweryfikować poglądy...
Naprędce myję włosy i bez suszenia spinam je klamerką. Ufff, całe szczęście zdołały porządnie odrosnąć, bowiem ilekroć zamierzam wybrać się do fryzjera, Jożik dostaje Tajemniczej Choroby i moje urodowe oszczędności wędrują do weterynaryjnego gabinetu.
Prysznic. Mętnie myślę, że może jaki pachnący balsam należałoby zaaplikować niewyspanemu ciałku - taki, na ten przykład, energetyzujący, ale w chwili, gdy biorę butelkę, okazuje się, że wszystkie koteczki jak raz zgłodniały wprost przeraźliwie, no dosłownie od trzech dni nie dostały ani chrupeczki, zatem trzeba je nakarmić. Tik, tak, tik, tak. Ok. Balsam kiedy indziej. Kotki chrupią, a ja błyskawicznie robię makijaż. Manipulując szczoteczką do rzęs nie dostrzegam zbliżającego się pod mą dłoń Misia. Mój błąd - koty powinny przysłonić mi świat. Szczoteczka z wizgiem ląduje centralnie w moim oku i teraz trzeba je przepłukać. O nałożeniu cieni mogę zapomnieć, bowiem - tik, tak, tik, tak...
Okazuje się również, że nie ma już czasu na zabawy z podkładem czy inną kolorówką, robienie sobie "ust korali" także odpada, bo oto Miś wywalił suszarkę z praniem, która nie może przecież tak zostać. Trzeba ją podnieść, ustawić i pozbierać pranie.
Dobra - ubieramy się. Pędząc do szafy, zatrzymuję się z piskiem opon, bowiem kątem oka widzę w łazience kałużę. No tak. Któryś wypiął dupinę za daleko i polało się za kuwetę. Nie może tak zostać - trzeba sprzątnąć. Ufff... Można się ubrać.
Potencjalna Elegancka Kobieta wyciąga ubranko i dopiero teraz dostrzega, że któryś z pieszczochów ewidentnie potraktował je jako pościel i teraz sweterek czy bluzeczka są gustownie oblepione szarymi kłaczkami w ilości przekraczającej wszelkie dopuszczalne normy. Właściwie ubranko staje się moherowe, ale ponieważ materiał ten dość dziwnie się naszemu społeczeństwu kojarzy, Potencjalna Elegantka decyduje się go jednak nie założyć. Zanim to jednak nastąpi, trzeba przekonać Misia, że w miseczce z wodą naprawdę nie mieszka wodnik Szuwarek, a nawet jeśli mieszka, nie wolno go na siłę z miski łapką wydobywać. Następnie trzeba pościerać porozlewaną wodę, bo za chwilę człek wdepnie w mokre skarpetką i nie będzie miło. Tik, tak...
W związku z tym wszystkim w ogromnym pośpiechu wdziewa się szaty wprawdzie cokolwiek do siebie niedobrane, ale za to wolne od kłaczków. Pozostaje sprawa obuwia, z którym nie ma na szczęście większych kłopotów, o ile nie zapomni się wytrząsnąć z niego plastikowych myszek. Raz zdarzyło się, że Potencjalna Elegantka wytrząsała je na środku pokoju nauczycielskiego, coś ją bowiem przez całą drogę do pracy dokuczliwie uciskało.
Buty i kurteczka muszą być wygodne. Nie można wszak pędzić rankiem do autobusu na kilometrowych obcasach - najlepiej sprawdzą się adidaski. Przy adidaskach zapominamy o eleganckim płaszczyku, i w biegu narzucamy kurteczkę. Wizja Kobiety Eleganckiej oddala się w mglistą i abstrakcyjną dal... Za to spotkana na przystanku koleżanka, lustrując bladą twarz, adidaski, kurtałkę i klamerkę na mokrych włosach, mówi ni to z podziwem ni z przekąsem - "Ależ ty młodo wyglądasz. No od piętnastu lat nic się nie zmieniłaś!"... ;) ;) ;)
Światełko w tunelu.
***************************************************************
Na imprezie miałam okazję porozmawiać z szefową (już nie rządu, a szkoły), która formalnie obiecała mi miejsce w bibliotece szkolnej, gdy tylko zwolni się tam miejsce. Zamierzam ją poprosić, bym nadal mogła pracować wieczorami w liceum dla dorosłych. Miałabym większe dochody i większy spokój. Zawieszam poszukiwania nowego zajęcia, wybieram się też na długotrwały kurs. Nareszcie ogarnął mnie prawdziwy optymizm. Zachowam etat, nadgodziny, miejsce w prestiżowym liceum, kontakt z uczniami. Zyskam dodatkowo spokój, własne miejsce, i ograniczenie obowiązków domowych. Cieszę się :D
poniedziałek, 12 października 2009
Wojna trwa.
No cóż, linia frontu uplasowała się na granicy: kuchnia i przedpokój. Żołnierz Jożik to dezerter, który bukruje się w wersalce, Mirmiłek zaś to uciskany cywil. Generałowie w postaci Pollyanny i Czesława rozgrywają niekończące się bitwy i potyczki o rozmaite terytoria takie jak: wiklinowy kosz, kartonowe pudło z kauflandu czy twierdza pod kuchennym stołem. Ta ostatnia zajmowana jest raz przez wojska Polly, raz przez siły Czesia. Mamy też twierdze niezdobyte, w których kryją się strudzeni generałowie. Twierdza Czesławów mieści się na małżeńskim łożu Dużych, zaś twierdza Polków to szafka na buty. Dwa te obszary stanowią enklawy, terytoria niepodległe, nietknięte działaniami wojennymi. Wojska Pollyanny bronią mniejszość uciskaną, czyli cywila w osobie Misia. Cywil nie bardzo kuma, o co w tym wszystkim biega, i nie rozpoznaje ani wojsk przyjacielskich, ani wojsk wroga. Dezerter zgodnie z naturą wszystkich dezerterów grabi kocie miseczki, zakrada się także do misek generałów i pędzluje je do czysta. Nie istnieje dlań żadna świętość. Nie pali, na szczęście, nie gwałci i nie morduje, ale usiłował tereny działań wojennych zalać kubłem wody do mycia podłóg. Przypuszcza się, że w trakcie trwania popowodziowych porządków, korzystając z chwilowego zawieszenia broni, dezerter usiłowałby umknąć przed wymiarem sprawiedliwości, a być może nawet przed plutonem egzekucyjnym. Pluton egzekucyjny z pewnością zostanie powołany, gdy gen. Czesław odkryje, że jego dotychczasowy żołdak nie tylko zdezerterował, ale też wdał się w kompromitujący flirt z dowódcą wrogich wojsk - gen. Pollyanną.
Działania gen. Czesława też nie odznaczają się zbytnią czystością zamierzeń. Dowódca ten kontaktuje się bowiem tajnie z Siedzibą Rządu, szczególnym zaufaniem dażąc jego szefową - czyli Dużą. Przedstawiając fakty z pól bitewnych w nieco drastyczny i dramatyczny sposób, usiłuje on wymóc na Rządzie decyzję usunięcia gen. Pollyanny. O ile Szefowa gabinetu być może jeszcze kilka dni temu była skłonna przychylić się do próśb generała, o tyle jej zastępca (szara eminencja) absolutnie był temu przeciwny. Ponieważ Szefową i zastępcę łączą zażyłe stosunki, gen. Czesław nie uzyskał zapewnienia, iż gen. Pollyanna zniknie. Co więcej, do wielce skonsternowanego Czesława dochodzą wciąż wieści o nieuchronnie zbliżającej się konieczności ostatecznego i wiecznego podziału terytoriów. Wojna zatem trwa, o tyle trudna, że Czesław nie ma popleczników. Przypomnijmy - cywil jest niezorientowany i wszystko mu jedno, kto go będzie gnębił, ograbiał z pudełek i uciskał, zaś dezertujące wojsko radzi sobie o tyle świetnie, że osoba sprawująca władzę jest mu obojętna.
Przed chwilą Czesław rozpoczął kolejne zbrojenia przy pomocy drapaka, Pollyanna natomiast rozbiła obóz na terenach opuszczonych przez cywila. Cywilek przeniósł się do skromnej budki drapakowej, co nie spodobało się Czesławowi. Próbując wygonić cywila Misia z jego tymczasowej siedziby, Czesław rozpętał kolejną ostrą bitwę. Pollyanna pojawiła się bowiem nie wiadomo skąd, i spadła na Czesława niczym grom z jasnego nieba, niczym czterech jeźdźców Apokalipsy razem wziętych. Generał umknął z pola bitwy.
Po raz kolejny działania Pollanny zadziwiły Rząd i otoczenie. Drobne i niepozorne siły zaatakowały - w obronie uciskanej mniejszości - dużo potężniejszego wroga. W Mirmiłowie nastał czas napięć, ale też pozytywnych zmian w warunkach życia najsłabszych obywateli :D
czwartek, 8 października 2009
Polly
środa, 7 października 2009
Niebieściuchy.
Jożik - wielka przylepa i niesamowity uparciuch.
Sypia między nami, na podusi. Posiada magiczną zdolność siadania jak człowiek - na dupce, bez podparcia. Co ciekawe - kochają go absolutnie wszystkie stworzonka. Jest jedynym kocurem, którego nie ustawia Polly, nie poddusza Czesio, i którego uwielbia Mirmiś.
Niekwestionowany ulubieniec mego męża. :)
Mirmiłek - mój najukochańszy persik. Żyjący troszkę jakby we własnym świecie.
Poszukuje w miseczkach z wodą Wodnika Szuwarka. Żarłoczek. Chrumka i prycha niczym mały niedźwiadek, wciągając dobre jedzonko. Gdy do nas przybył, zachowywał się smutno, dziwnie i przygnębiająco. Był apatyczny, nic go nie interesowało, nie mruczał, nie umiał się bawić, cały czas spoglądał w jeden punkt, spał przy miseczkach z jedzonkiem. Żył obok nas. Jak obcy. Nie lubił nikogo, nikogo nie potrzebował. Zastanawiałam się, jak będzie wyglądało życie z takim spokojnym, grzecznym, ale jakby dzikim kotem. Z czasem Miś stawał się coraz bardziej zafascynowany światem. Dziś wiem, że żaden z moich kotów nie ma w sobie takiej radości życia jak Miś. Jemu wszystko się podoba, wszystko jest super, ekstra, cały świat kręci się po to, by - w przekonaniu Misia - sprawić mu radość. Misiulo kocha kwiatuszki i inne koty, kocha nas, kocha miseczki i jedzonko, kocha każdy przedmiot, bo wszystkim można się bawić. Ale najbardziej na świecie Miś uwielbia pudełka! Pudełka, skrzynki, koszyczki to jego żywioł. W każdym musi się przespać, każdy musi wypróbować.
Kocham go niezmienie. :)
Kotami jesień się zaczyna...
Nadeszła kolejna jesień... O jej początkach opowie Wam ktoś inny.
- Mamo, mamo, tego kotka kupmy, o tego!!!! - Nie, córcia, tego nie kupimy. Ma za długą sierść. Musiałabym go często czesać. Bez sensu, kłopot tylko. I patrz jak mu wstrętnie z oczu cieknie. Oooo, chodź tego sobie weźmiemy. Proszę pani, czy tego kota trzeba czesać?? Ja nie mam czasu. Wolałabym, żeby nie potrzebował jakiejś wielkiej opieki. Co on je? Jest agresywny??? Jaka to rasa???
Było mi smutno. Właściwie, to byłem przerażony. Razem z moim panem i siostrzyczkami byliśmy na wystawie kotów rasowych. Wokół roiło się od klatek i pięknych futrzaków. Na wielu klatkach widniały napisy: „Na sprzedaż”, „Sprzedam tanio”, „Do sprzedaży od ręki!”.
Mnie nikt nie chciał kupić. Cieszyłem się, ale też ogromnie bałem. Serduszko waliło mi z całej siły, a w główce panował zamęt. Bo jeśli ktoś mnie w końcu kupi, to czy będzie mu się chciało mnie czesać? Przecież, jestem bardzo kosmatym kotkiem. Mówi się o mnie „pers”. Jeżeli przez dwa dni nikt mnie nie uczesze, pod paszkami robią mi się okropne kołtunki i rozczesywanie futerka strasznie boli. Jeśli zatem ktoś mnie z sobą zabierze, to czy będzie delikatny? Czy będzie czesał systematycznie? Mam też kłopot z oczkami. Krótki nosek sprawia, że z moich oczków często lecą łezki. Trzeba je kilka razy dziennie wycierać, bo jeśli się tego nie zrobi, to futerko będzie sklejone i otworzenie oczek sprawi ból. Tak bardzo potrzebuję troskliwego Dużego. Czy taki Duży mnie wypatrzy? Tymczasem wokół ludzie kupowali dużo, dużo kotów - "dla dzieci". Czasem nawet nie znali ich nazwy. Wciąż myślałem o tym, że może ktoś mnie kupi i będzie szarpał. Albo nie uczesze mnie wcale. Albo nie wytrze mi oczek. Słyszałem, że często kotki takie jak ja wyrzucane są na ulicę, bo trudno się nimi opiekować...
Ilekroć zatem ktoś podchodził do klatki cały się kuliłem. Bałem się być kupiony. Wciąż słyszałem, że ludzie nie mają czasu, by dbać o kotka. Z drugiej strony, przykre też było, że nikt mnie nie chciał. Nikt o mnie nie pytał. Wokół było tyle innych, pięknych kotów, a o mnie stale ktoś mówił, że jestem brzydki, „niemodny”, „niedzisiejszy”, „paskudny”. Brzydki, bo mam płaską buzię, wklęsły nosek i stale brudne oczka. Ludzie śmiali się ze mnie. Słyszałem okropne komentarze dzieci, które mówiły, że chyba ktoś mnie mocno musiał uderzyć w pyszczek, skoro tak wstrętnie wyglądam. Było mi przykro. Straszliwie bałem się ewentualnego wyjazdu do nowego domu, a jednocześnie przerażała mnie myśl, że może nikt mnie nigdy nie pokocha.
Wokół nas stale kręciła się jakaś pani. Pan, z którym była głaskał mnie po łapce. Fajny ten pan. Potem zostałem wyjęty z klatki. Płakałem. Pani przyglądała się długo. W końcu podeszła, wzięła mnie na ręce. Wczepiłem się pazurkami w jej sweterek. Głaskała mnie delikatnie. Rozmawiała z moim hodowcą. Wreszcie powiedziała, że mnie nie kupi. Że nie można tak nagle, tak bez zastanowienia, że nic nie wie o rasie, musi poczytać, pomyśleć, zastanowić się, rozplanować i przeanalizować kocią przyszłość u siebie w domu. Odeszła.
Potem był kolejny dzień tłumu, zaglądania do klatki, wyśmiewania, mówienia, jaki to ja jestem kłopotliwy i niemodny. A potem, po kilku dniach... nagle weszła ta pani z wystawy, wzięła mnie na ręce i powiedziała: "chodź do mnie, mój Mirmiłku, pojedziemy do domu...". Teraz leżę sobie na kocyku, w promykach słonka lub ciepełku fotela. Mam wszystko: kuwetkę stale w tym samym miejscu, miseczki, kocyk, własną budkę. Mam też dwóch braciszków, mam się z kim bawić. Mam też swoich Dużych. Duża codziennie czesze mi futerko. Kilka razy nawet mnie kąpała, bo przyplątał się łupież. Przynajmniej dwa razy dziennie wyciera mi oczka. Zamówiła specjalny płyn, który hamuje łzawienie, kupiła szczotki i grzebyk. Rosnę, moje futro jest gęste i piękne. Duzi obiecali, że będą tylko oni, nikt inny, nikt mnie już nie sprzeda, i nikt nigdy nie powie, że jestem brzydki. Dla nich jestem najpiękniejszy na świecie.